Judas Priest w 1982 roku nagrał legendarny album "Screaming For Vengeance". Z niego to właśnie pochodzą hity takie, jak "Electric Eye" czy "Bloodstone". Wydawało się, że lepiej być nie może. Judasi zmietli konkurencję świeżym, ładnie opakowanym, ale i ostrym materiałem. Na kolejny krążek trzeba było czekać dwa lata. "Defenders Of The Faith" ukazał się w 1984 roku. Wielu zastanawiało się, czy podtrzyma poziom "Screaming For Vengeance".
Na początek dostajemy nieco speed metalowe "Freewheel Burning". Myślę, że swoją prędkość zawdzięcza temu, że rok wcześniej do Halforda trafił debiut Metalliki. Widać spodobała mu się ta nowość i postanowił nagrać coś szybszego, niż "Rapid Fire" z "British Steel". "Freewheel Burning" był singlem promującym album. Dzięki dobremu teledyskowi, był często puszczany w MTV. Rob strzela tu słowami, jak karabin maszynowy, a gitarzyści atakują ostrymi zagrywkami i dobrymi solówkami. Mimo to, nie jest to najlepszy utwór na "Defenders Of The Faith". Jak dla mnie jest gorszy, niż numer dwa. A jest nim "Jawbreaker". Dla kogoś, kto zna tylko największe hity Judas Priest, może być to obcy tytuł. Niestety, utwór wykonywany był tylko na trasie promującej album. A tajemnicą nie jest to, że wtedy to Halford pił i brał narkotyki na potęgę, czego skutkiem była chwilowa utrata głosu. Tak więc wykonanie live tego utworu dostępne jest tylko na zremasterowanej wersji "Sin After Sin". Na szczęście, Rob solowo często grał ten utwór. "Jawbreaker" to przede wszystkim miażdżące riffy i solówki. Jak dla mnie jeden z najlepszych utworów, jaki ten zespół nagrał. Rob też nieźle na nim śpiewa. Tekst... no cóż jest "ciekawy". Po jego głębszej analizie, możemy się dowiedzieć, że opisuje stosunek seksualny. Tak czy inaczej, genialny kawałek.
Potem nieco wolniejsze "Rock Hard, Ride Free" z wpadającym w ucho refrenem daje nam trochę odpocząć od szalonych galopad instrumentalistów. A potem... ach, potem opus magnum tego albumu. Progresywny "The Sentinel" zaczyna się mrocznie, by potem przejść w agresywny kawałek. Halford nie szczędzi nam na nim wysokich tonów, które mało kto potrafiłby z siebie wyciągnąć. W połowie utwór zwalnia, ale to nie koniec. Frontman przez chwilę spokojnie wymawia słowa, a później znów możemy się delektować szybką grą gitarzystów. Absolutny killer. "Love Bites" rozpoczyna piekielne wejście basowe Iana Hilla, które niszczy całe dyskografie podrzędnych zespołów składających się z beztalenci. Także ten numer promował album. "Love Bites" to jeden z najwolniejszych, ale także najlepszych numerów Judas Priest. "In The Dead Of Night, Love Bites, Love Bites"- tego się nie zapomina.
"Eat Me Alive" to dobry powrót do szybszych riffów, może nie powala na ziemię, ale to dobry numer. Powala za to "Some Heads Are Gonna Roll". Znów wolniejszy numer, który robi wielkie wrażenie. "Night Comes Down" to bardzo dobra ballada. Ale czy ten zespół miał jakieś złe? Potem hymnowe "Heavy Duty", które przeradza się w utwór tytułowy. Naprawdę, nie wiem, czemu nie połączyli tych dwóch utworów. One są, jak jedność, jeden płynnie przechodzi w drugi. Podejrzewam, że zrobili tak, bo chcieli, żeby potencjalny nabywca albumu myślał, że jest na nim więcej kawałków. To już koniec "Defenders Of The Faith", ale ma remasterze znajduje się jeszcze niezła. spokojna ballada "Turn On Your Light" i koncertowe wykonanie "Heavy Duty" połączone z "Defenders Of The Faith".
Mimo, że Judas Priest "Screaming For Vengeance" ustawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko, spełnił oczekiwania fanów. Co więcej, nagrał płytę lepszą od poprzedniej. "Defenders Of The Faith" to jak dla mnie najlepszy album Judasów. Jest mroczny i drapieżny. I mimo tego, że jest tak świetny, nie został doceniony tak, jak "Screaming For Vengeance". Na szczęście, w tym roku wypada jego 30 lecie. Halford w wywiadzie powiedział, że chcą to uczcić i że na trasie promującej nowe wydawnictwo zespołu zagrają utwory z tego albumu... w tym prawdopodobnie "Jawbreakera" i "Love Bites"! Bardzo mnie to cieszy. Tak genialny album zasługuje na uwagę.
Jakub Marszałek / [ 25.08.2014 ]
|