01. Judas Rising
02. Hellrider
03. Between The Hammer & The Anvil
04. Riding On The Wind
05. Death
06. Beyond The Realms Of Death
07. Dissident Aggressor
08. A Touch Of Evil
09. Eat Me Alive
10. Prophecy
11. Painkiller



Judas Priest to Rob Halford, Rob Halford to Judas Priest. Taka jest uniwersalna metalowa prawda i żadne Rippery tego nie zmienią. Skoro więc Rob po wielu dziwnych historiach na dobre powrócił, należało zrobić dwie rzeczy: wydać album (zrobione, "Angel Of Retribution" z 2005 roku i "Nostradamus" sprzed roku) oraz nagrać koncertówkę. Tadam!

Koncertówka to jednak dziwna. Po pierwsze - jest na niej jedynie 11 utworów. Jak na takie wydawnictwo, skandalicznie mało. Live'y mają być odwzorowaniami koncertów, a nie widziałem jeszcze show, które trwałoby 11 utworów. Najlepiej gdyby panowie dodali jeszcze drugi dysk, wtedy byłby to live z prawdziwego zdarzenia. Brytyjczycy mieliby wtedy większe możliwości co do wyboru kompozycji, tak na "A Touch Of Evil - Live" brakuje wielu hitów, np. "Breaking The Law", "Electric Eye" czy "Screaming For Vengeance"... Dobór kawałków to kolejna rzecz, która sprawia, że to wydawnictwo jest gorsze niż mogłoby być. No ale nic, jest jak jest, słuchamy tego co dostaliśmy.

Wykonania utworów są naprawdę dobre, żywiołowe, z tzw. cojones. Również wokal Halforda nie jest taki straszny, jak go opisują. Facet już nie wyciąga tych dźwięków, co kilkanaście lat temu, ale jest całkiem przyzwoicie. Jest co prawda jeden wyjątek a nazywa się on "Painkiller" - wokalnie jest to jedna wielka porażka, Rob skrzeczy i warczy, ale za cholerę nie przypomina tego, co słyszymy na płycie. Judasi nie powinni już wykonywać tego utworu na żywo, a szkoda, bo to jedna z ich lepszych kompozycji. Zespół nie postawił na ostrą promocję nowego albumu, bowiem zagrali z niego tylko dwa utwory - fantastyczny "Prophecy" i najnudniejszy na płycie "Death". Warte wspomnienia są również solówki. K.K.Downing i Glen Tipton przez lata nic nie stracili ze swoich gitarowych umiejętności, sola brzmią jeszcze lepiej niż na albumach. Produkcja jest bardzo wyraźna (aż za bardzo, ktoś tu chyba majstrował w studio) i nie ma żadnych poważniejszych wpadek.

"A Touch Of Evil - Live" to, tak jak wcześniej napisałem, dziwny album. Z jednej strony za mało i za krótko, z drugiej wykonania są naprawdę dobre i chce się do nich wracać, a to chyba najlepiej świadczy o ich wartości. A tak w ogóle - to przecież Priest, i tak ich kochamy bez względu na wszystko.

s7mon / [ 24.11.2009 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




mysz83 [ rapidfire@gazeta.pl ] 27-11-2009 | 21:20

Po pierwsze, po powrocie Halforda nagrali już jedną koncertówkę - jest to DVD "Rising in the East" z 2005 r. Odgrzali też koncert z 1982 r., tym razem jako "Live Vengeance '82" (też DVD).

Po drugie, z tego co słyszałem, dobór utworów jest celowy - są to te kawałki, których normalnie nie grają na koncertach (albo grają rzadko). Nikogo więc nie powinien dziwić niedobór hitów.

Po trzecie to nie jest zapis jednego koncertu, tylko składanka różnych kawałków z wielu występów. Nie można więc mówić, że to skandalicznie krótki koncert :>

Po ostatnie, byłem kilka miesięcy temu na koncercie Judasów i słyszałem Painkillera na żywo - jest dalej znakomity. Nie wiem, dlaczego nie miałby być wykonywany dalej?


Krzysiek [MetalSide] [ metalside[at]go2.pl ] 28-11-2009 | 17:34

Autor recenzji nigdzie nie napisał, że to zapis jednego koncertu ;) Inna sprawa, że płytka baaaaardzo przeciętna, chociaż, porównując ją do "Nostradamusa"... genialna ;)




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!