Rok 1978 to chyba jedna z najważniejszych dat w historii Judas Priest. To wtedy w ciągu zaledwie paru miesięcy udało się zespołowi nagrać dwa bardzo dobre albumy stanowiące dziś klasykę heavy metalu. Tylko chwalić należy zespół za to, czego dokonał w tym przecież nie tak rewelacyjnym dla metalu okresie. Był to okres sprzyjający bardziej buntowniczej postawie jaka reprezentował punk niż starej hard rockowej gwardii. To wtedy tez miała swój początek tzw. Nowa Fala Brytyjskiego Heavy Metalu (NWOBHM)
Na pewno trzeba stwierdzić, że Judas Priest nie nagrał albumu, który byłby w jakiś sposób kserokopią albumu poprzedniego. Na "Killing Machine" zmieniło się wiele elementów. Zmieniły się przede wszystkim wokale Roba. Nie wykorzystuje on tutaj tyle wysokich rejestrów, co na płytach poprzednich. W inny nieco sposób pokazuje on swe umiejętności. Rob używa zwłaszcza niskich dźwięków łącząc je jednak z okresowymi wypadami w górę, co powoduje dodatkowe wyzwolenie emocji. Ogólnie płyta ma mniej szybkich utworów, jakie znane były nam na "Stained Class". Tu więcej jest mięsistych, ciężkich, a zarazem ostrych riffów połączonych ze wspaniałymi solami. Czasem myślę sobie, że w tamtych czasach ta muzyka niszczyła swoja ciężkością i była naprawdę ekstremalna. O Slayerze, Venomie nikt wtedy jeszcze nie słyszał, co dopiero mówić o późniejszej fali death czy black metalu. Nawet dzisiaj takie "Hell Bent For Leather" wydaje się wgniatające w ziemie swa ciężkością, a co dopiero mówić o 1978 roku.
Płyta pod względem kompozycji jest bardzo zróżnicowana, co jest dużym plusem. Obok utwór typowo heavy metalowych jak "Hell Bent For Leather" czy "Delivering The Goods" znajdują się balladki jak "Before The Dawn" czy hymny niczym "We Will Rock You" zespołu Queen w postaci "Take On The World". Zbytnie rozpisywanie się na temat pracy sekcji rytmicznej czy gitarzystów nie ma sensu. Można jedynie powiedzieć, że Glenn i Ken bardziej dopracowali swą technikę. Utwory są lepiej zaaranżowane niż na poprzedniczce, zagrane z jeszcze większą pasją. Reszta pozostaje taka jak zawsze. Less i Ian wykonali swoje, Ken i Glenn im wtórują, a Rob jest w świetnej formie wokalnej. Czego można chcieć więcej? Nawet produkcja autorstwa Jamesa Guthrie jest na wysokim światowym poziomie.
Danko / [ 14.02.2011 ]
|