Od ukazania się "Painkillera" w 1990 roku w obozie Kapłanów właściwie nic się nie działo. Główny guru, najwyższy kapłan Rob Halford po wydaniu dwóch albumów z grupą Fight, coraz bardziej skłaniał się ku opiniom, że heavy metal umarł. Tymczasem jego byli koledzy zwłaszcza Glenn Tipton i Ken Downing postanowili wskrzesić zmarły przed kilku laty zespół. Nie było jednak mowy by powrócił do nich stary wokalista. Trzeba, więc było szukać kogoś nowego. Oczywiście zgłosiło się wiele osób zarówno amatorów jak i tych ze ścisłej czołówki ciężkiego grania. Wybór padł jednak na mało wówczas znanego wokalistę Winters Bane - Tima Owensa, który miała na swoim koncie album "Heart Of A Killer" oraz lata praktyki w cover bandach grających utwory Judas Priest. Podobno decyzję o zatrudnieniu tego człowieka muzycy podjęli po obejrzeniu przyniesionej przez Scotta Travisa kasety video, gdzie zarejestrowany był jeden z występów Tima.
Nie jest to na pewno płyta dla fanatycznego fana zespołu z lat 70-tych czy 80- tych. Ci, którzy oczekiwali typowego, judaszowego albumu mogli się trochę zawieść. Jednak ci, którzy oczekiwali jedynie dobrej dawki metalu nie patrząc na przeszłość zespołu mogli poczuć niezłego kopa w tyłek. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy odbiorców. Album ten to znów pewna zmiana w stylistyce zespołu i nie chodzi tu tylko o zmianę wokalisty. Kompozycje są nadal autorstwa duetu Tipton & Downing, jednak w porównaniu wcześniejszymi wydawnictwami "Jugulator" jest niesamowicie ciężki. Wszystkie kompozycje wgniatają słuchacza w ziemię. Przyczynia się do tego dość nowoczesne jak na ten zespół brzmienie. Można powiedzieć, że zasiadając za konsoletą gitarzyści wspólnie z Seanem Lynchem chcieliby album brzmiał jak przystało na schyłek XX wieku. To właśnie powodowało w głównej mierze niesmak u starych fanów, którzy pragnęliby nadal w muzyce Judas Priest były lata 80-te. Na pochwałę zasługują niemal wszystkie kompozycje. Stylistycznie nie odbiegają tak bardzo jak wydawałoby się od tego, co zespół tworzył dawniej. Na pewno dużo więcej w nich agresji i ciężaru, jednak tak jak dawniej oparte są o dość prostą strukturę. Szybko wpadają w ucho pozostając tam na długie lata. Moimi faworytami są: utwór tytułowy, "Dead Row", "Burn In Hell" ( ach!! te riffy) oraz zamykający album "Cathedral Spires". Jedynie dwa kawałki jakoś bardziej mnie nudzą niż reszta. Są to: pozbawiony nieco pomysłu "Decapitated" oraz "Brain Dead", który jest moim zdaniem zbyt rozwleczony.
Na koniec pozostała jeszcze kwestia wokalisty Tima Owensa. Był to moim zdaniem najlepszy wybór z pośród znanych mi kandydatów do tej roli. Tim ma bardzo dobry, mocny wokal, który nadaje się do śpiewania zarówno klasycznego heavy metalu jak i nowoczesnej muzyki. Potrafi śpiewać zarówno nisko jak i bardzo wysoko. Poza tym brzmi on bardzo świeżo i jest bardzo charakterystyczny. Bardzo dobrze Owens radził sobie tez z kawałkami śpiewanymi wcześniej przez Roba, co słuchać na wydanym rok później koncercie "Metldown". Na plus zasługuje też Scott Travis, który po przygodzie z halfordowskim Fight powrócił do zespołu. Jego dwie stopy dodają do albumu jeszcze więcej agresji.
Podsumowując: "Jugulator" to dobra dawka niezłego, heavy metalowego grania. Zespół jeszcze raz udowodnił, że potrafi nagrywać nawet po tak długie przerwie w istnieniu. Muzykom, choć coraz starszym nie brakowało nadal chęci i pomysłów. Szkoda tylko, że pomysłów tych nie wykorzystali na następnej płycie. Cóż nikt nie jest idealny.
Danko / [ 26.03.2011 ]
|