01. Panic Attack
02. The Serpent and the King
03. Invincible Shield
04. Devil in Disguise
05. Gates of Hell
06. Crown of Horns
07. As God Is My Witness
08. Trial by Fire
09. Escape from Reality
10. Sons of Thunder
11. Giants in the Sky



Judas Priest w 2018 roku zaskoczyli wielu fanów wspaniałym albumem "Firepower". Nie ukrywam, że biorąc pod uwagę wiek muzyków, miałem w głowie myśl, że to jest ostatni krążek tej zasłużonej formacji. Ale gdzie tam. Panowie nie odpuszczają i po sześciu latach przygotowali porcję świeżutkiego i soczystego heavy metalu. No tak, nie ma co się czarować, ale na nowej płycie Judasi pokazali, że jeszcze nie w głowie im muzyczna emerytura i mają w sobie jeszcze trochę ognia.

Zaczynamy pięknym nawiązaniem do "ejtisów", bo to króciutkie intro to najwyraźniej hołd oddany tamtym czasom. Oczywiście te "wspominki" trwają ledwo chwilkę, bo po chwili wjeżdża tłusty riff i "Panic Attack" atakuje nas judasową furią. Numer rozpędza się konkretnie i nie odpuszcza ani na moment. Judas Priest w fantastycznej formie! Ależ tutaj wszystko się zgadza! A to tylko wstęp do kolejnych dobroci. "The Serpent and the King" ciśnie jeszcze bardziej i intensywniej, Halford wspina się na górki i pięknie zwalnia w refrenach. Oj ten numer od razu zostaje w głowie, bez dwóch zdań. Mało emocji? No to odpalamy numer tytułowy. A w nim jeszcze większa intensywność. Noż kurde... to jest heavy metal przednich lotów. Niejedna kapela może oblać się rumieńcem wstydu przy tych riffach i wokalach. A bardziej serio - kapitalny kawałek. Bez kozery mogę napisać: Judas 100% Priest.

"Invincible Shield" to nie tylko mocarna jazda, ale też ciut spokojniejsze momenty - takie "Devil in Disguise" pachnie troszkę latami siedemdziesiątymi. Podobnie jest z "Crown of Horns", który bardzo przyjemnie buja refrenami. Mamy też połączenie wolniejszego grania z takim ciut walcowatym w numerze "Escape from Reality". Konkretnym za to strzałem jest "As God Is My Witness", który swoim tempem nawiązuje do "Painkillera". Świetnie w tym numerze chodzi perkusja. Zresztą pochwalić trzeba Scotta Travisa za całokształt. Podobnie jak wokale Halforda. Świetne linie i sporo urozmaicenia w śpiewie. Od wysokich górek, po wolniejsze i takie bardziej nastrojowe głosy. Wiadomo, że w studio można cuda wianki z brzmieniem zrobić, ale doceniam "kombinowanie" i unikanie monotonii w śpiewie.

Gitarowo ten album również dojechał i tu trzeba przyznać, że Richie Faulkner robi dobrą robotę, bo wpasował się w styl Judas Priest perfekcyjnie. Nie do końca wiadomo jak to wygląda z komponowaniem, bo zespół podaje, że wszystko powstało za sprawą Tiptona, Halforda i Faulknera. Ale to jest bez znaczenia, gdy wszystko w finale się po prostu zgadza. A na "Invincible Shield" jeśli chodzi o mnie - nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń do zawartości muzycznej. Mały minusik bym postawił przy brzmieniu, bo wiadomo Andy Sneap - wszystkie gałki do góry i pakujemy wszystko na maksa. Ciutkę odpuszczenia i przestrzeni zrobiłoby jeszcze lepszą robotę. No ale to detal. Muzyka jest fantastyczna i to jest najważniejsze.

Nowa płyta powstała według sprawdzonego na poprzedniczce schematu - mieszanka całego dorobku Judas Priest z mocnym brzmieniem Andego Sneapa. Z tego tygla wykuto świetnej jakości Brytyjską Stal, a to przecież znak rozpoznawczy tej kapeli. Kupiłem płytę (ależ bida wydanie!) w dniu premiery, a wcześniej nie słuchałem singli (jeden chyba ze 2 razy poleciał i tyle), więc podszedłem do tej muzyki na "czysto". Po pierwszym odsłuchu poleciał drugi, trzeci, czwarty... i tak kręciło się to przez kilka kolejnych dni. Strasznie uzależniające jest to granie. I imponuje mi, że panowie już nic nie muszą, a mają tyle energii i chęci w sobie. Mnóstwo pomysłów i stać ich na takie kompozycje. No cóż mogę dodać... jestem pod wielkim wrażeniem!

Invincible Shield:



Piotr "gumbyy" Legieć / [ 26.03.2024 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =






© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!