Podstawowym powodem, dla którego postanowiłem nabyć ten oto dwukasetowy album, będący zapisem koncertu Judas Priest z 1998 r., był fakt, iż znajduje się na nim sporo kompozycji z okresu, gdy wokal w Priest był działką Halforda. Wspomnę tylko, że na 24, o ile dobrze liczę, utwory na "Live Meltdown" 5 to kawałki z najnowszej wtedy płyty "Jugulator", a pozostałe 19 - klasyki kojarzone z Robem. Zawsze jest tak kiedy przychodzi nowy wokalista do jednej z ulubionych kapel, człowiek chce się przekonać jak ten "żółtodziób" poradzi sobie ze starszym repertuarem. W wypadku tego albumu koncertowego, słowo "żółtodziób" użyte względem Rippera (wokal w Judas Priest po odejściu Metal Goda) w ogóle nie ma sensu. Owens bez problemu "profanuje" takie hity jak "Electric Eye", "Breaking The Law", "Painkiller", "Livin` After Midnight" czy "Night Crawler", ogólnie w jego wykonaniu świetnie to wszystko wypada. Można zarzucić nieco wersji "Painkiller", ale przecież ten kawałek jest zarezerwowany tylko dla głosu Roba. Za to "Living..." daje potężnego kopa. Cieszy mnie nawet spora liczba piosenek z "Painkillera" (cztery), "British Steel" (pięć!), jak wspomniałem, pięć z "Jugulator", które to okazały się świetnymi koncertowymi killerami. Przede wszystkim kawałki porażają siła i energią z jaką je wykonano. Wokal Rippera, dość agresywny trzeba przyznać, znakomicie komponuje się w takie numery jak "Rapid Fire", "Grinder" czy "Metal Meltdown". Pan Owens to naprawdę świetny wokalista! Potrafi zarówno zaśpiewać coś wysokim falsetem jak i zaryczeć, prawie growlując! Dzięki temu kawałki nabierają takiego metalowego "mięcha". Poza tym ciężkie gitary. Zadziwiające, ale tak jak nowsze, tak i te stare hity Priest brzmią ekstra w mięsistym brzmieniu.
Ale Tim potrafi też zaśpiewać balladę! A jakże! "Diamond And Rust" - cudo. Serio! Ripper genialnie umie wczuć się w wolniejszy nastrój i przy tym świetnie zaśpiewać lirycznym wokalem. Super wychodzą też inne ballady, a muszę powiedzieć że na "Meltdown" mamy te najlepsze kąski: "Beyond The Realm Of Death", "Victim Of Changes" i "Touch Of Evil". Jeśli chodzi o ten ostatni, to niektóre partie Tim lepiej wykonał niż Rob! "A dark angel of sin" - pamiętacie tę frazę? Chodzi mi m.in. o nią właśnie. Halford w oryginale zaśpiewał ją trochę za "miękko", czego nie można powiedzieć o Ripperze, który "wjechał" w ten tekst w silnym wokalem. Brawo!
Smuci mnie jednak jeden fakt: czemu do jasnej cholery chłopaki nie zagrali nic z "Ram It Down"?! Przecież to by miażdżyło, "Hard As Iron" albo tytułowy numer. Nie no, dobra. Ale zamiast czego mieliby wrzucić te kawałki? W końcu to co jest na "Meltdown" to same hity, killery, grzechem byłoby odrzucić którykolwiek z nich. No więc - ok, wszystko już dobrze...
Moim zdaniem na "Live Meltdown" mamy same najlepsze kawałki Priest, ponadto jest także znakomity "The Ripper", który z racji tego, że wokalista używa takiejże xywy, zyskał specjalną oprawę. Owens w przerwie przed tym kawałkiem wrzeszczy do publiki: "What`s my name!!!", a oni na to "RRRIIIIIIIPPPPPEEERRRR!". Naprawdę czad! Aktywny udział publiczności w koncercie jest niesamowity. Śpiewają w rytm melodii całe niekiedy refreny i to naprawdę głośno (z racji, że show odbywał się w jakiejś sali, a nie na zewnątrz). Wyobraźcie sobie: Ripper - "Grinder, looking for meat - let me hear you!", publika - "GGRRRIINNDEERRR!!!!". Atmosfera na tym koncercie jest wprost idealna! A wokalista ma świetny kontakt z publicznością, u której chyba sobie zaskarbił dość szybko sympatię po odejściu Halforda. No, teraz to już Tim odszedł z Judas Priest na rzecz Metal Goda. Ale dzięki temu przecież Iced Earth zyskało nowego świetnego śpiewaka. Ciekawe: być może za parę lat "Live Meltdown" będziemy stawiać obok takich koncertowych klasyków jak "Live After Death" czy "Unleashed In The East". Do zakupu chyba namawiać nie muszę. Powiem tylko, że jestem z niego w 200 % zadowolony. Ale uwaga: ta muzyka daje niesamowitego kopa i uzależnia. Absolutnie polecam!
PhantoM / [ 19.11.2003 ]
|