Judas Priest należy dziś do ikon heavy metalu. Często członkowie tej grupy nazywani są "Metalowymi Bogami". To oni na początku lat 70-tych obok Black Sabbath tworzyli podwaliny do cięższego działu rocka, jakim jest metal. Grupa ta powstała jeszcze w latach 60-tych, jednak dopiero po dołączeniu do niej charyzmatycznego wokalisty Roba Halforda mogła wydać debiutancką płytę i rozpocząć powolny podbój muzycznego świata. W kilku kolejnych recenzjach chciałbym przedstawić jedna z najważniejszych grup metalowych, jej wzloty jak i upadki, lata świetności i próbę powrotu na scenę po kilku latach nieobecności. Zacznę, więc od debiutanckiej płyty tego zespołu "Rocka Rolla" z 1974 roku, która w żaden sposób nie przypomina późniejszych dokonań grupy.
Kiedy ukazywał się ten album, pochodząca z tego samego miasta Birmingham grupa Black Sabbath była u szczytu popularności. Natomiast Judas Priest rozwijał dopiero swoje skrzydła. Bardzo popularnym rodzajem muzyki w tym okresie na terenie Anglii był progresywny blues. Popularność tej muzyki nie trwała długo, jednak odbiła mocne piętno na muzyce Priest.
Muzyka zawarta na "Rocka Rolla" na pewno nazwać można rockiem z dużą mieszanką bluesowego grania. Dużo jest tu bluesowych zagrywek, Halford czasem używa harmonijki ustnej ("Cheater"). Są tutaj też bardziej rockowe utwory jak np. tytułowy, wspomniany "Cheater" czy "One For The Road", choć w tym ostatnim czuć ducha bluesa. Warto zwrócić uwagę na rodzący się geniusz wokalny Roba Halforda. Niestety nie pokazuje on jeszcze swych możliwości wokalnych nie używając charakterystycznych dla niego górnych rejestrów. Jednak już na tej płycie staje się on bardzo charakterystyczny i niepowtarzalny. Troszeczkę słabiej wypadają tu gitarzyści. Ken i Glenn grają w bardziej ubogi sposób opierając się bardziej na trzymaniu rytmu i riffach, a mniej na popisach solowych. Na ich wirtuozerskie popisy przyjdzie jeszcze czas na późniejszych płytach. Szkoda też, że album jest tak niedoceniany przez samą grupę i utwory z niego grane były ostatnio w 1975 roku (!!!). Jedynie "Never Satisfied" wykonane było przez Roba podczas jego solowej trasy po wydaniu "Crucible".
Album ten ginie gdzieś wśród pozostałych dokonań grupy. Nie jest on jakiś odkrywczy. Dla fanów Judas Priest z czasów "Painkiller" czy nawet "British Steel" może okazać się zbyt nudny, pozbawiony żywiołowości. Jednak dla osób, którym bliższe są lata 70-te może okazać się miłą ciekawostką. Myślę, że warto go przesłuchać chociażby raz, aby przekonać się jak rodzili się Metalowi Bogowie.
Danko / [ 09.01.2011 ]
|