01. Firepower 02. Lightning Strike 03. Evil Never Dies 04. Never The Heroes 05. Necromancer 06. Children Of The Sun 07. Guardians 08. Rising From Ruins 09. Flame Thrower 10. Spectre 11. Traitors Gate 12. No Surrender 13. Lone Wolf 14. Sea Of Red
Leży przed nami osiemnasty studyjny album legendy brytyjskiego heavy metalu grupy Judas Priest zatytułowany "Firepower". Cóż na nim znajdziemy? Z całą pewnością najnowsza płyta Judasów osadzona jest w stylistyce lat osiemdziesiątych, tak iż zadowoleni z niej będą przede wszystkim amatorzy płyt "Screaming For Vengeance" (do okładki której "Firepower" świadomie zresztą nawiązuje) oraz "Defenders Of The Faith". Nie bez znaczenia jest tu zapewne wkład Richiego Faulknera, młodego gitarzysty, który w 2011 r. zastąpił K. K. Downinga. Faulkner za swoje główne źródło inspiracji w odniesieniu do twórczości grupy wymienia zaś lata 80-te ub. wieku. Pewną różnicą z przywoływanym okresem jest fakt, że Halford, pomimo wciąż doskonałej kondycji wokalnej, nie penetruje już tak często jak wówczas wysokich rejestrów.
Wszystko to jednak nie oznacza, że na najnowszej produkcji Brytyjczyków nie znajdą dla siebie nic także zwolennicy zarówno wcześniejszych (lata 70-te), jak i późniejszych (lata 90-te) dokonań grupy. Tych pierwszych zainteresować może przede wszystkim "Children Of The Sun", oparty na wyrazistym, nieco sabbathowym riffie, będący odpowiednikiem "Crossfire" z poprzedniego albumu, tych drugich zaś utwory otwierające płytę: tytułowy "Firepower" oraz "Lightning Strike", przywołujące na myśl pamiętnego "Painkillera" rozpoczynającego album z 1990 r. o tym samym tytule. Nie brak na płycie również odniesień do mniej "klasycznych" okresów, jak nagranego bez udziału Halforda "Jugulatora" (obok debiutu, jednej z moich ulubionych pozycji w dorobku grupy), np. w "Necromancer". Wpływ pierwszej płyty nagranej wespół z "Ripperem" Owensem wyczuwalny jest także w ciężkim brzmieniu płyty. Momentami wyraźne są też podobieństwa do twórczości innych przedstawicieli gatunku, jak na przykład w mocno osbournowym "Lone Wolf", gdzie Halford chwilami do złudzenia wręcz imituje manierę wokalną Ozzy'ego (być może jest to, podkreślany tak często przez biografów grupy, wpływ pochodzenia zarówno Judas Priest, jak i Black Sabbath z przemysłowego regionu The Black Country w środkowej Anglii), czy też w "Spectre", gdzie wyczuwalny jest z kolei duch twórczości Ronniego Jamesa Dio. Wśród utworów poza wymienionymi powyżej wyróżniłbym jeszcze utrzymany w typowym dla Judasów średnioszybkim tempie "Traitors Gate", czy mój zdecydowany faworyt na płycie "Flame Thrower".
Podsumowując, należy stwierdzić, że weterani ciężkiego grania po raz kolejny stanęli na wysokości zadania, nie zawodząc pokładanych w nich oczekiwań, wydając naprawdę udany album. Powinien on zadowolić większość fanów zespołu. Pewnym mankamentem płyty mogą być nieco zbyt schematyczne, momentami wręcz ocierające się o rockową sztampę solowe partie gitary. Całości słucha się jednak bardzo dobrze i pomimo blisko godziny muzyki zawartej na albumie w żadnej mierze nie sprawia on wrażenia "przegadanego" czy nudnego. Większość materiału z "Firepower" z powodzeniem powinna też wtopić się w klasyczny repertuar, który zespół zapowiedział na swój występ w Katowicach u boku Megadeth 13 czerwca br. Na konfrontację swoich wyobrażeń z lat młodości z rzeczywistością czeka również, wychowany na klasycznej już koncertówce "Unleashed In The East", niżej podpisany.