Do tej płyty mam chyba największy sentyment. Gdzieś tak około 1992 roku znalazłem ją wśród kaset podarowanych mojemu bratu przez kuzyna wyjeżdżającego do USA. Kaseta wydana była przez firmę Elbo z ubogą okładką, wewnątrz której podano o dziwo nie tylko tytuły utworów, ale też skład i rok wydania. To właśnie od tego momentu zacząłem swą przygodę z heavy metalem. Kasetę tą, choć mocno zniszczoną ilością przesłuchań, mam do dzisiaj stanowi dla mnie ważną pamiątkę.
Na "Stained Class" Judas Priest znów poszedł do przodu w rozwoju muzycznym. Znikły już całkowicie bluesowe naleciałości, muzyka coraz bardziej zmierzała w stronę rodzącego się heavy metalu z pod znaku NWOBHM. Nabrała ona ostrości i energii typowej dla tego gatunku. Warto zaznaczyć też, że było to okres zmierzchu popularności takich ikon rocka jak Black Sabbath czy Deep Purple. Coraz bardziej popularny stawał się prosty w swej formie, politycznie nastawiony punk. Punkowa rebelia zmiotła ze sceny i tak dogorywające już gwiazdy I połowy lat 70-tych. Tymczasem po zatrudnieniu na stanowisko perkusisty Lesa Binksa Priest postanowił udowodnić, że prawdziwy heavy metal jeszcze nie umarł.
Słuchając z dzisiejszej perspektywy tego albumu nie wydaje się on tak bardzo heavy metalowy jak np. płyty z lat 80-tych. Produkujący album Dennis Mackay opatrzył album nieco starym, hard rockowym brzmieniem. Szczególnie dotyczy to brzmienia gitar, w których grze słychać jeszcze hard rockowe korzenie zespołu. Nieco lepiej poradził sobie z odpowiednim nagłośnieniem perkusji, która jest bardzo dobrze słyszalna, dodając czadu wykonywanym kawałkom. Les Binks to moim zdaniem najlepszy obok Scotta Travisa perkusista Judasów. Również sam Rob z płyty na płytę staje się coraz lepszy. Tu niemal bez przerwy używa wysokich tonów, czasem tylko zagłębiając się w niskie rejestry. Na pewno można powiedzieć, że jest to bardzo riffowa płyta. Niemal każdy z zagranych przez Glenna i Kena riffów jest dość prosty w swej formie, ale od razu staje się klasykiem.
Największym chyba przebojem, a zarazem klasykiem Judas Priest jest stworzony w głównym stopniu przez perkusistę Binksa "Beyond The Realms Of Death". Oparty na ciekawej zagrywce na gitarze akustycznej, oraz mocnym riffie w refrenie. Trudno dziś sobie wyobrazić koncert Priest bez tego kawałka. Bardzo dobrze wypadają też pozostałe utwory. Szybki, rozwrzeszczany "Exciter", przypominający nieco początek lat 70-tych hard rockowy "White Heat, Red Hot" czy trochę dłużący się, ale ostry "Saints In Hell". Trochę od reszty odstaje tylko dobry "Invader", stworzony częściowo przez basistę Hilla. Na płycie znalazł się też cover Spooky Tooth "Better By You Better Than Me" zagrany dużo szybciej niż oryginał z większa dawką czadu. To właśnie ten utwór stał się kilkanaście lat później przyczyna procesu o doprowadzenie do samobójstwa dwóch nastolatków. Słuchając tego albumu na pewno nie znudzimy się jego zawartością. Nie ma tu słabych kawałków. Zespół stanął na wysokości zadania i stworzył prawdziwy metalowy album, będący jednym z najlepszych w historii. Kto by pomyślał, ze grupa jest w stanie w ciągu kilku miesięcy stworzyć kolejne epokowe dzieło jakim jest wydany w tym samym roku album "Killing Machine".
Danko / [ 05.02.2011 ]
|