01. Let Us Prey / Call for the Priest 02. You Don't Have to Be Old to Be Wise 03. Fever 04. Eat Me Alive 05. All Guns Blazing 06. Never the Heroes 07. Dissident Aggressor (live 2008) 08. Out in the Cold (live 1986) 09. Running Wild (live) 10. Victim of Changes (live 1978) 11. The Green Manalishi (With the Two Pronged Crown) (live 1981) 12. Bloodstone (live 1982) 13. The Ripper (live 1991) 14. Beyond the Realms of Death (live 1979) 15. The Hellion/Electric Eye (live 1986) 16. Sinner (live 1988)
Mało jest na świecie grup, które mogą się pochwalić karierą trwającą przeszło 50 lat. A jeszcze mniej jest takich zespołów w środowisku metalowym. Dlatego też Judas Priest postanowiło świętować urodziny z pompą, wydając kosztujący prawie 1800 złotych box-set, zawierający m.in. 42 płyty CD. Wersja dla arystokracji robi wrażenie, co jednak przygotowano dla plebsu? Czy dostaliśmy bieda płytkę, która zainteresować powinna tylko największych fanów formacji, czy może zespół pochylił się również nad losem tych mniej zamożnych?
Nie będę Was zwodzić i od razu powiem, że odpowiedź na to pytanie brzmi: "nie". "50 Heavy Metal Years of Music" kusi nas obietnicą bankietu, a tak naprawdę zamiast wykwintnych dań i dobrego szampana dostajemy najtańszą wódkę i solone paluszki. Płyta z okazji pokaźnej rocznicy wydana jest zaskakująco skromnie. Dziwi prostacka okładka i ogólnie cały layout wydawnictwa (nawet pod nośnikiem mamy tylko czarne tło). W środku jeno malutka książeczka, w której znajdziemy niezły artwork, który powinien zdobić front, kilka fotek ze starych lat, kolaż plakatów z różnych okresów działalności i zdjęcia z tras po powrocie Halforda - bieda. Turbo w "Greatest Hits" miało wypowiedzi członków zespołu, pełną dyskografię, mnóstwo fotek z całej historii - czuć było ogrom pracy włożonej w to wydawnictwo. Przy "Reflections" można z kolei odnieść wrażenie, że to płyta zrobiona "na odpierdol się".
Zawartość składanki też sprawi, że będziecie się drapać po głowach. Jak celebrować taką rocznicę? Wydając zestaw największych hitów? Może jeszcze poprzecinanych jakimś rodzynkami, żeby i najwięksi fani znaleźli coś dla siebie? No co wy! Judas Priest zrobił takie nie-wiadomo-co. No bo rozpoczynamy studyjnymi kawałkami i to wcale nie hitami. Co byście wybrali z "Painkillera"? "All Guns Blazing"? No chyba nie. A może najlepszym kawałkiem z "British Steel" jest "You Don't Have to Be Old to Be Wise"? A "Screaming for Vengeance" to przede wszystkim "Fever"? Kurła, nawet "Never the Heroes" można by zamienić np. z "Firepower" żeby było więcej mocy. Co oni chcieli pokazać wybierając taki zestaw? Że na każdej z płyt znajdziemy jakieś mniej znane, ale ciągle dobre kompozycje? No Ameryki tym nie odkryli. A nowi fani na pewno takimi kawałkami nie odkryją siły Judas Priest.
Po sześciu "przebojach" w wersjach studyjnych wyruszymy na podbój największych scen świata. Otrzymujemy 10 kompozycji, z których większość ma ponad 30 lat. Oczywiście wiadomo, że Judas Priest na żywo to machina zniszczenia, więc lipy generalnie nie ma. Problem leży jednak w samej trackliście, która znów jest... intrygująca. Cieszy "The Hellion/Electric Eye", "Sinner" czy świetny "Victim of Changes". Mniej cieszą "Out in the Cold", "Runnig Wild" oraz "Bloodstone". Jasne, ich wykonanie jest w porządku, ale jednocześnie z chęcią zamieniłbym je na takie "Breaking the Law", "Blood Red Skies" czy inne "Living After Midnight". No bo znów zamiast hitów, mamy te mniej znane numery. Z drugiej strony te kawałki nie były wcześniej opublikowane, więc jakaś magia w nich jest. Dużym problemem "Reflections" jest także to, że kompozycje pochodzą z różnych występów, co wyraźnie słychać: niekiedy miks jest inny, a i głośność potrafi delikatnie podskakiwać. Iron Maiden na "A Real Live/Dead One" lepiej sobie w tym aspekcie poradziło. A to było w 1993 roku.
Na koniec można sobie zażartować, że kupiłem nową składankę Judas Priest po to, żebyście Wy nie musieli jej kupować. Za jeden portret Kazimierza III Wielkiego dostajemy wydawnictwo stworzone po najmniejszej linii oporu - bez jakiegokolwiek polotu. Jak chcecie mieć zestaw największych hitów Brytyjczyków, to lepszych wydawnictw jest od groma. A jak chcecie usłyszeć ich na żywo, to i koncertówek znajdziecie bez liku. I to nawet z Owensem, o którym zespół z uporem maniaka próbuje zapomnieć.