01. Wildest Dreams
02. Rainmaker
03. No More Lies
04. Montsegur
05. Dance Of Death
06. Gates Of Tomorrow
07. New Frontier
08. Paschendale
09. Face In The Sand
10. Age Of Innocence
11. Journeyman



Nie ukrywam, że "Dance Of Death" to dla mnie najbardziej oczekiwany album 2003 roku. Z jednej strony wiadomo, że po Iron Maiden można się dużo spodziewać, że marka kapeli, talent i nieprzeciętne umiejętności muzyków do czegoś zobowiązują, wiadomo Maiden nie nagrywa słabych płyt. Zawsze jednak jest jakaś doza niepewności, kilka pytań, które siedzą w głowie: "jaki będzie ten album?", "zrobią coś nowego?", "uda im się przebić poprzednie dokonania?". Takich zagadek z każdym dniem przybywało. Nie zrozumcie mnie źle, nie obawiałem się tego krążka, jednak zawsze w człowieku siedzi coś co nie pozwala spokojnie czekać do premiery, coś co powoduje, że pytania i wątpliwości rodzą się same.

Zespół uspokoił mnie świetnym koncertem w Katowicach, widać i słychać było, że Iron Maiden są w formie i nowy album będzie najprawdopodobniej czymś wielkim. Do tego zewsząd dochodzące oponie o genialności nowych numerów Dziewicy. Samo "Wildest Dreams" usłyszane na koncercie nie dawało dużego obrazu płyty. Trzeba było czekać. Czekać do 8 września kiedy to "Dance Of Death" miał ukazać się w pełnej okazałości.

Nie będę skupiał się na otoczce płyty bo każdy fan Maiden doskonale zna wszystkie "problemy", które narodziły się przed premierą. Słaba okładka, animowany teledysk, głupie zachowanie Nicko przed jednym z koncertów, wszystko to wywołało sporą burzę, rozpoczęła się dyskusja, która nie kazała być optymistą. Delikatnie uspokoiło się po dwóch przeciekach: "Wildest Dreams" (który zespół zaprezentował wcześniej) i tytułowym "Dance Of Death". O ile pierwszy nie zrobił na fanach kolosalnego wrażenia to drugi pokazał, że Maiden stać jeszcze na wiele. Napięcie rosło, zresztą jak przy każdej płycie dużej kapeli. Plotki i coraz to nowsze wiadomości pojawiały się w szybkim tempie. Wreszcie doczekaliśmy się, wszystko odeszło w niepamięć, "Dance Of Death" jest już ogólnie dostępny i miliony fanów na całym świecie mogą delektować się nowym materiałem.

Przyznam się, że w dzień, w którym dostałem ten wyczekiwany przeze mnie krążek byłem okropnie zmęczony i niewyspany. Przesłuchałem "Dance Of Death" i prawdę mówiąc płyta nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia jak oczekiwałem. Co prawda takie kawałki jak "No More Lies" i "Dance Of Death" kazały optymistycznie patrzeć na cały album ale to nie było to. Czułem jednak podświadomie, że trzeba tej muzyce dać czasu. Wszak najlepsze płyty nie wchodzą od razu do głowy. Tak też zrobiłem i okazało się, że "Dance Of Death" to krążek, który z każdym kolejnym przesłuchaniem wywierał na mnie coraz większe wrażenie. Dziś już wiem, że ta płyta jest naprawdę świetna. To, że nie porwała mnie za pierwszym razem świadczy tylko i wyłącznie o klasie tego materiału. "Dance Of Death" jest płytą, która siedzi długo w głowie, po mimo kilku "przyjemnych" refrenów nie wpada jednym uchem a wypada drugim. Ta muzyka nie dość, że siedzi w głowie to jeszcze nie daje przestać o sobie myśleć. Muszę się przyznać, że nie mogę wytrzymać kilku godzin bez tego materiału. Możecie mi wierzyć lub nie ale od trzech dni nie słuchałem nic innego! Przejdźmy do przedstawienia poszczególnych kawałków:

"Dance Of Death" rozpoczyna pierwszy singiel czyli numer "Wildest Dreams", może nie jest to jakiś wybitny numer Maiden ale solidny dobry rocker z niezłym refrenem oraz świetnym zwolnieniem (gdzie słyszymy świetne zagrywki Harrisa) i solówką.
"Rainmaker" zaczyna się świetnym riffem, ogólnie krótki i prosty kawałek, przyznam, że zakochałem się w nim od początku. Na uwagę zasługuje całkiem przyjemny refren i bardzo dobre solówki.
Zaczyna się "No More Lies" i już wiemy, że "Dance Of Death" będzie czymś wielkim! Genialny klimatyczny początek (proponuje słuchać wieczorem na słuchawkach) coś a'la "Clansman" z "Virtual XI". Słychać jeszcze "Mother Russia". Potem kawałek nabiera tempa, siły i rozmachu, smaczku dodają jeszcze elementy symfoniczne. Harris odwalił po prostu genialną robotę, słychać, że kompozytorem to on jest świetnym. Do tego jeszcze 3 sola pod rząd. Po prostu cudo.
"Montsegur" to zdecydowanie jeden z najcięższych i najmocniejszych kawałków na płycie. Tekst opowiada historię twierdzy Montsegur. Szczerze mówiąc kawałek mógłby znaleźć się spokojnie na "Piece Of Mind". Do tego gitarzyści serwują nam naprawdę niezłą jazdę, nie pomylę się zbytnio jeżeli powiem, że gitary pachną tu "Chemical Wedding". Wszystko okraszone bardzo udanym solem.
Tytułowy "Dance Of Death" to po prostu genialna robota Janick'a, na pewno najlepszy utwór jaki wyszedł spod jego rąk. Znowu cudowanie budowany klimat i świetny wokal Bruce'a. Do tego piękne czyste gitary (karmione folkowymi wpływami). Wszystkiego dopełniają orkiestracje, potem mamy już tylko szybkość, moc i genialne riffy. "Dance Of Death" to fantastyczna epicka opowieść obok, której nie można przejść obojętnie. Jeszcze ten znakomity trwający ponad półtorej minuty pojedynek na solówki i harmonie zapadające długo w głowę. ARCYDZIEŁO!!!
Po takiej dawce emocji nadchodzi czas na trochę słabszy numer. Początkowy riff to praktycznie nutka znana z "Lord Of The Flies". "Gates Of Tomorrow" to całkiem sprawnie zagrany rocker, kawałek, który można określić jako skrzyżowanie "The X Factor" z solowymi dokonaniami Bruce'a (głównie z okresu "Skunkworks"). Jak zawsze bardzo dobre solo (ale to przecież normalka).
"New Frontier" to pierwszy numer jaki napisał Nicko. Przyznam się szczerze, że po pierwszych przesłuchaniach numer nie zrobił na mnie kolosalnego wrażenia. Słychać delikatny powiew świeżości i to cieszy. Riffy i solo Adriana robi wrażenie.
Ósmy na płycie to już kawałek najwyższych lotów, na pewno jeden z najlepszych epickich numerów w długiej historii Iron Maiden. "Paschendale" bo o nim mowa to prawdziwa perełka. Mamy tu wszystko co potrzeba: klimat, ciężkość, moc i genialną dramatyczną opowieść przenoszącą nas w czasy I Wojny Światowej. Najbardziej ponury i mroczny numer na płycie, genialnie oddający klimat wojny, czyli, krew, śmierć, łzy i niesprawiedliwą ludzką rzeź - posłuchajcie a zrozumiecie o czym piszę. Moim zdaniem jeden z najbardziej progresywnych numerów Maiden. Najlepiej odda to jedno słowo: ARCYDZIEŁO!!!
"Face In The Sand", pozostajemy przy ponurym i przygnębiającym klimacie. Piękny wstęp, znakomite połączenie partii orkiestry, bębnów i ciężkich riffów. Da się wyczuć coś co Ironi zaprezentowali na "The X Factor". Do tego Dickinson genialnie interpretujący tekst. Tego trzeba posłuchać, na pewno jeden z najlepszych kawałków na płycie.
"Age Of Innocence" i po raz n-ty na tej płycie wolny wstęp (czyli to co Wszyscy kochamy prawda?), potem cholernie ciężka gitara i zaczyna się. Bruce doskonale przekazuje atmosferę, raz śpiewa ciężej i mocniej, innym razem delikatnie i melodyjnie. Naprawdę świetna sprawa. Solówki? Przecież to Maiden.
Zamyka płytę przepiękny, powtórzę to, przepiękny utwór. Klimatem, który tu odnajdziemy można by obdzielić kilka płyt. Można zauważyć delikatne zmienienie proporcji instrumentów. Teraz to orkiestra nadaje utworowi charakter a akustyczne gitary delikatnie jej towarzyszą. "Journeyman" to utwór, którego nie znajdziecie na żadnym innym albumie Maiden. Ciężko jest go do czegokolwiek porównać. Tego trzeba posłuchać. Po prostu niesamowite zwieńczenie całego albumu.

Przyznam się szczerze, że nie chciałem pisać recenzji tego albumu po kilku przesłuchaniach. Dałem tej płycie kilka dni. Jak wspominałem słuchałem krążka przez 3 dni non stop. Te kilkanaście godzin, które spędziłem z tą płytą uświadomiło mnie, że właśnie teraz nadszedł czas na podzielenie się z Wami moją reakcją na nowe utwory Maiden. Ja już wiem, że ta płyta jest genialna i jestem pewien, że nie zmienię swojego zdania. Mamy tu wszystko co każdy fan Iron Maiden chciałby usłyszeć. Mamy długie (tak uwielbiane) kompozycje, mamy masę genialnych riffów i melodii, mamy zespół w naprawdę wysokiej formie, co ważne mamy niesamowity klimat i atmosferę unoszącą się nad praktycznie każdym numerem. Do tego zespół nie zapomniał o odpowiednim "pokręceniu" i "połamaniu" niektórych kawałków. Do tego album jest mocno zróżnicowany, dobre radosne Maidenowe granie przeplata się z mroczną i melancholijną atmosferą z czasów kiedy to w kapeli śpiewał Blaze. "Dance Of Death" nie jest tak jednolity jak "Brave New Word" tutaj każdy kawałek jest nieco inny przez co gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie. Na pewno nie będzie to najłatwiejszy album w odbiorze, sam fakt, że ta muzyka nie uderzyła mnie takiego fanatyka jeśli chodzi o Maiden od razu o czymś świadczy. Iron Maiden pokazali, że nie nagrywają dwóch takich samych albumów, uważam, że "Dance Of Death" to naprawdę wielka płyta. Dajcie tej muzyce trochę czasu a zawładnie całkowicie Waszym umysłem.

Na koniec jeszcze o jednym. Pewnie każdy chciałby abym porównał "Dance Of Death" z resztą. Nie będę tego robił gdyż na to stanowczo za wcześnie. Czas pokaże czy ta płyta wytrzyma próbę czasu, czy krążek przyjmą i pokochają tak jak poprzedników coraz bardziej wybredniejsi fani w końcu czy materiał ten znajdzie sobie miejsce wśród zapchanego do granic możliwości secie koncertowym zespołu. Moim skromnym zdaniem "Dance Of Death" zostaje płytą roku 2003, gdyż jestem pewien, że nie będzie krążka, który będzie w stanie przebić to co zrobiło Iron Maiden. Up The Irons!!!!

Krzysiek / [ 22.09.2003 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Rogoś [ rogos1@gmail.com ] 25-06-2010 | 19:27

Najlepsza płyta Iron według mnie. Ten klimat wręcz powala na kolana <3


Paweł [ metalli_maniac@interia.pl ] 09-09-2010 | 10:52

Bardzo dobry album! Można by się kłócić czy zespołowi udało się przeskoczyć wcześniej wysoko ustawioną poprzeczkę po wydaniu wspaniałego "Brave New World"... ale nie mnie to oceniać. Album bardzo dobry i niesłychanie interesujący - można by z niego wywalić jedynie kompozycję numer jeden "Wildest Dreams", która jest nijaka, a która zapewne miała być tym "niesamowitym i pobudzającym" otwieraczem na miarę "Wicker Man", czy "Be Quick Or Be Dead". Niestety nie udało się, to właściwie jedyna rysa na tym albumie. Aha! Ciągle mnie męczy pewna "głupota" - otóż za każdym razem gdy sięgam po ten album (naprawdę głupio mi o tym pisać) to odtrąca mnie jego okładka! Były już re-edycje w roku 1998, gdzie zmieniono okładki do płyt "Iron Maiden" czy "No Prayer For The Dying"... ja czekam na taką reedycję w wieku XXI., z poprawioną okładką "Dance Of Death". Przepraszam, ale ta "mała rzecz" zawsze psuje mi dobry nastrój, gdy sięgam po ów album.


ja [ erty@op.p ] 10-12-2016 | 10:54

odczep sie pan od Nicko




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!