01. Caught Somewhere In Time
02. Wasted Years
03. Sea Of Madness
04. Heaven Can Wait
05. The Loneliness Of The Long Distance Runner
06. Stranger In A Strange Land
07. Deja-Vu
08. Alexander The Great



Złapany Gdzieś W Recenzji.

Tytuł tego wywodu nie powinien nikomu obeznanemu zostawić choćby odrobiny wątpliwości o co chodzi. Ale być może znajdują się wśród naszej braci, tacy którym ta parafraza niewiele mówi, lub - o zgrozo - nie mówi nic. śpieszę więc z wyjaśnieniami. Postaram się napisać coś konstruktywnego o albumie "Somewhere In Time" znanej skądinąd kapeli, o mało przyjaznej nazwie (szczególnie dla ginekologów) Iron Maiden. Teraz czas na krótką lekcję historii.

Napoleon urodził się na Korsyce... sorry, nie ten świat... o już wróciłem. Płyta ta powstała w roku 1986 więc dwa lata po udanym "Powerslave", który przyniósł ze sobą jeden z najwspanialszych utworów WSZECHCZASÓW (przynajmniej moim zdaniem), czyli "Rime Of The Ancient Mariner". Blisko 14 minut metalowego szaleństwa, które być może było inspiracją dla zespołów takich jak Dream Theater. Nie będziemy wnikać jednak w to, czy Ironi wnieśli jakiś wkład w rozwój sceny progresywnej. O nie. Prędzej zadamy sobie to samo pytanie, co fani metalu 17 lat wcześniej: Czy Ironi nie nagrają jakiegoś gniota? Czy zaczną zjadać własny ogon? Czy uda im się powtórzyć sukces "The Number Of The Beast"???

Niestety na postawione powyżej pytania, odpowiedzi jednoznacznej nie udzielono. Natomiast człowiek, który wklepuje ten tekst za pomocą całkiem przyjemnej i ergonomicznej klawiatury, uważa że jest to kolejny dobry album Dziewicy. Wiem, zdaję sobie sprawę, że jest to teza oklepana jak pośladki noworodka, ale zdania nie zmienię. Niżej (jakieś kilka akapitów) podpisany śmie twierdzić nawet, że Harris & Co. wprowadziła do swej muzyki pewne nowości. Tymi nowinkami były gitarowe (i nie tylko) syntezatory. Dzięki ich zastosowaniu, hermetyczna jak do tej pory muzyka, nabrała przestrzeni. Wystarczy posłuchać, choćby słynnego już "Heaven Can Wait", aby przekonać się o tym fakcie. Ten utwór w ogóle jest zdecydowanie najbardziej zróżnicowaną rzeczą na albumie. Chociaż nie, najbardziej zróżnicowany jest epicki "Alexander The Great". Jest to kolejny wielki i długi kawałek Dziewicy. Tekst opowiada o tym, czego za życia (swoją drogą krótkiego) dokonał Aleksander Wielki. Jest to świetny przykład, na to że idzie łączyć przyjemne z pożytecznym. Na "Somewhere In Time" przeważają dobre kompozycje, które co najważniejsze nie są jednostajne. Cudownie melodyjne "Wasted Years", motoryczne "The Loneliness Of The Long Distance Runner" (jeden z moich ulubionych), czy tajemniczy utwór para-tytułowy czyli "Cauhgt Somewhere In Time" oraz "Stranger In Strange Land". Kompozycje te udowadniają, że mimo tego, że niektórzy narzekali na odczucia w stylu deja-vu, krążek broni się. Niestety nie ma rzeczy idealnych (vide ta recka i czterogłowy karp z Wisły :). I tu Maideni zasady nie łamią. Zgrzyt jest. Ukrywa się pod postacią Morza Szaleństwa ("Sea Of Madness"). Tytuł obiecuje wiele, ale przynajmniej mnie rozczarował. Najbardziej kojarzy mi się on z "Fear Is The Key". Krótko mówiąc trochę to dziwne, nawet dla mnie. Nie umniejsza to jednak potęgi tej płyty, która nie okazała się przełomem w twórczości Brytyjczyków, ale zapowiedzią tego czego możemy się spodziewać. W tej roli znakomicie się sprawuje, a kiedy po jej przesłuchaniu zapuścimy sobie "7th Son Of A 7th Son"... to odlecieć można. Można też przekonać się, że "Somewhere In Time" jest chyba rzeczą, którą Miadeni musieli nagrać. Inaczej zaczęliby zjadać własny ogon.

Należy pamiętać, że właśnie tutaj po raz pierwszy panowie użyli syntezatorów i innych takich gadżecików, które, jak już wspomniałem, sprawiły że dźwięk jest bardziej przestrzenny. Warto jeszcze wspomnieć o tym, że Dickinson daje tutaj istny popis swoich możliwości. Każda fraza wyśpiewana przez Bruce'a jest wykonana z iście diabelską precyzją. Tak, wokal na tym albumie jest jedną z tych rzeczy, przed którą czoła muszą chylić nawet najwięksi malkontenci. o grze instrumentalistów nie napiszę nic, bo są oni klasą sami dla siebie.

Przez pewien czas "Somewhere In Time", był dla mnie albumem no 1. Dziś może już aż tak wysoko w moim osobistym rankingu nie zaszedł, ale nadal trzyma się nieźle.

IronEd / [ 23.02.2005 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




spoxgreq [ spoxgreq@gmail.com ] 02-05-2011 | 16:06

A dla mnie jest do dziś. Blisko są Powerslave, 7th son. Najbvardziej melodyjny, najlepszy wokal, porażą geniuszem kompozycji (choćby Loneliness of the long distance runner gdzie muzyka przyspiesza i zwalnia jak gdyby w tempo oddechu biegacza. Miód)


paszt [ krzywy@chojnacki.pl ] 27-07-2013 | 00:21

śweitna recenjza! weicej taikich!


Ziomaletto [ ziomaletto@gmail.com ] 28-02-2015 | 18:10

Ostatnio często zasłuchuję się w tytułowcu. Tak szybko Iron Maiden jeszcze nie grał. Idealnie nadaje się na otwieracz jakże tej świetnej płyty. ;)




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!