Moje pierwsze spotkanie z Iron Maiden odbyło się, gdy miałem jakieś 5 lat. Podobał mi się Eddie i kazałem sobie puszczać "Maiden England '88", żeby go oglądać. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że kilka lat później ten zespół zawładnie moim życiem. Pierwsze było "Somewhere In Time"... ten kosmiczny klimat i piękna muzyka na mnie zrobiły ogromne wrażenie. Niedługo potem dostałem "Iron Maiden". Przez brak Dickinsona poprzedni właściciel postanowił oddać mi ten album, bo choć sam uważałem wtedy Bruce'a za mistrza, to nie skreślałem płyty przez jego nieobecność.
Zanim zacznę pisać o zawartości płyty, muszę słów kilka poświęcić okładce. To pierwszy długogrający album Ironów, a także pierwszy tak bardzo wyeksponowany Eddie. Nasz potwór to oczywiście dzieło Dereka Riggsa, który jest także autorem wielu innych okładek albumów czy singli Dziewicy. Wcześniej, na okładkach singli, Eddie był widoczny, ale nigdy nie zajmował tyle miejsca, co na "Iron Maiden". Pierwotnie obraz z maskotką zespołu nazywał się "Electric Matthew Says 'Hello'". Elektryczny Mateusz miał tylko irokeza, a na prośbę zespołu Riggs dodał mu nieco włosów po bokach. Okładki wersji pierwszej albumu i remasterowanej znacznie się różnią. Na tej oryginalnej, Eddie jest narysowany starą techniką, na nowszej widać, że jego wygląd jest dziełem komputerowego programu graficznego. Nie wiem, co skusiło zespół, żeby zmienić okładkę, stara przecież była idealna. O tej drugiej powiedzieć tego nie można.
"Prowler" to prosty, energiczny kawałek. Di'Anno ma szorstki głos, bardzo charakterystyczny. No i trzeba przyznać, że w 100% pasuje do muzyki, jaką grało wtedy Iron Maiden. Już tu słyszymy, że pan Murray lubi chwalić się swoimi gitarowymi umiejętnościami, więc w tym utworze mamy również fajną solówkę. "Sanctuary" początkowo nie weszło na płytę, ukazało się jedynie jako singiel. Jednakże w 1998 roku ukazała się zremasterowana edycja wszystkich starszych płyt Ironów i na tych edycjach "Sanctuary" jest zaraz po "Prowler". Utwór ten często jest grany na bisy, czasem zamyka koncerty. Tu chyba najlepiej widać, że Di'Anno to fan punk rocka. Sam kawałek jest jednym z mocniejszych punktów albumu. No, to na start mieliśmy dwa ostrzejsze numery, kolejny będzie inny. "Remember Tomorrow" jest nastrojową balladą, która stała się bardzo popularna w gronie fanów Żelaznej Dziewicy. Po tej stosunkowo łagodnej kompozycji czas na coś ostrzejszego. Tak więc dudnienie bębnów rozpoczyna nam "Running Free". "Biegnę wolny!" - śpiewa nam Di'Anno w refrenie. Tekst opowiada o młodym chłopaku, który podrywając kobietę w barze zyskuje nieprzychylność miejscowych i musi przed nimi uciekać. To jeden z najbardziej chwytliwych kawałków na "Iron Maiden". I choć każdy z 8 utworów jest łatwy w odbiorze, ten wydaje się być najbardziej przebojowy. "Running Free" trafiło na pierwszy singiel zespołu, Harris i spółka grali go też w programie "Top Of The Pops". Co ciekawe, zwykle zespoły występują tam z playbackiem, ale Maiden nie zgodziło się na to i utwór został odegrany na prawdę. "Phantom Of The Opera" to najbardziej epicka i rozbudowana kompozycja na debiucie Brytyjczyków. Do dziś ta opowieść o Upiorze z Opery zachwyca fanów. Z utworem tym znakomicie daje sobie radę Bruce Dickinson, o czym przekonałem się na koncercie Ironów w naszym kraju. Ponadto do historii przeszło świetne wykonanie z "Live After Death". Na pierwszym albumie Żelaznej Dziewicy znajduje się też jeden z 3 utworów instrumentalnych - "Transylvania". Dodam, że to najlepszy z nich. Płynnie przechodzi w kolejną balladę, czyli "Strange World". Początek kojarzy mi się nieco z wiadomą balladą załogi pana Duńczyka. Niestety, najsłabszy numer z płyty, gorszy od "Remember Tomorrow" i to zdecydowanie. Na szczęście "Charlotte The Harlot" jest o niebo lepsze. Znów słychać energię punka, ale to metalowy utwór. Historia pani lekkich obyczajów Charlotty, doczekała się kontynuacji na "The Number of the Beast", jest nią utwór "22 Accacia Avenue". No i na koniec hymn zespołu. Świetne "Iron Maiden". Grane jest na każdym koncercie zespołu, bez wyjątków. Idealne zakończenie krążka.
Gdybym miał wskazać albumy, który reprezentowałby NWOBHM, na pewno na liście znalazłoby się "Iron Maiden". Klasyka sama w sobie. Może produkcja nie jest na najwyższym poziomie, ale i tak nie ma co narzekać. Miejscami nawet dodaje smaku i pasuje do głosu Di'Anno. Krążek ma już prawie 40 lat, a nadal jest popularny. Szanują go nawet ludzie, którzy fanami Iron Maiden nie są. Każdy, kto uważa się za fana zespołu Steve'a Harrisa, powinien znać ten album. Ja wiem jedno: mnie kupił już od pierwszych dźwięków utworu "Prowler" i dziś, gdy zaczynam myśleć o tym albumie, pojawiają się słowa "Walking through the city looking oh so pretty I've just got to find my way...". Klasyk, gruby klasyk na wiele przesłuchań. Ale mimo tego, że jest to płyta świetna, tak naprawdę była tylko przedsmakiem tego, co muzycy z Iron Maiden mieli pokazać światu kilka lat później na albumach takich, jak "Piece Of Mind" czy "Seventh Son Of A Seventh Son".