Lata 80-te to dla większości fanów Iron Maiden najlepszy okres w historii tego zespołu. Trudno się z tym nie zgodzić, takie albumy jak "The Number Of The Beast", "Piece Of Mind", "Powerslave" czy koncertowy "Live After Death" na zawsze zapisały się w historii heavy metalu jako jedne z najwybitniejszych dzieł i klasyka gatunku. A co z ostatnią płytą ze "złotych lat"? "Seventh Son Of A Seventh Son" wedle zapowiedzi zespołu miał przebić wszystkie poprzednie wydania. Zadanie arcytrudne, jednak moim (i nie tylko) zdaniem grupa stanęła na wysokości zadania i spełniła obietnice, nagrywając album niemal doskonały.
Cała płyta utrzymana jest w mrocznym, tajemniczym klimacie (który podkreślają jeszcze syntezatory), przewijają się tu wątki dobra i zła, nadprzyrodzonych zdolności itp. Jest to też pierwszy i jedyny nagrany przez Maiden album koncepcyjny (choć nie do końca, o czym później).
Krótki "wierszyk" opisujący magie siódemki rozpoczyna płytę, później słyszymy syntezator do którego stopniowo dołączają inne instrumenty rozpędzając się coraz bardziej aż w końcu wchodzi dość nietypowy wokal Bruce'a. Jest taki dlatego, że w "Moonchild" Dickinson wciela się w role Lucyfera i trzeba powiedzieć że wyszło mu to rewelacyjnie. Jest to niewątpliwie najlepszy obok "Aces High" otwieracz w dziejach Iron Maiden. Na szczególną uwagę zasługuje refren, którego nie da się zapomnieć.
Co za początek! Ale to naprawdę nic przy drugim utworze, który jest przez wielu uważany za najlepszy w dorobku zespołu, stawiany obok takich klasyków jak "Hallowed Be Thy Name", "Rime Of The Ancient Mariner" czy "Phantom Of The Opera". Niewątpliwie "Infinite Dreams", bo o nim mowa, jest prawdziwym majstersztykiem, który w pełni prezentuje ogromne możliwości grupy. Rozpoczyna się spokojnym intrem, pierwsza zwrotka również stanowi jakby kontrast dla ciężkiego "Moonchild". Później kawałek zmienia tempo, mamy bardzo długi i ciekawy tekst z wyborną muzyką w tle. Czwartą zwrotkę kończy przeciągłe "in Heaven or in Hell" po którym cała "maszyneria" powoli się rozpędza, by na okrzyk Bruce'a ruszyć pełną parą. Tą część instrumentalną po prostu trzeba usłyszeć, cudo. Całość nie zwalnia nawet podczas kolejnej zwrotki, po której następują wyborne solówki. I wreszcie uspokojenie tempa, ostania zwrotka, refleksyjna (co to, Stepy Akermańskie? :) ) i to już koniec drugiej ścieżki na płycie. Pozostaje tylko słuchać jej "again and again and again and again".
"Can I Play With Madness" ukazał się wcześniej na singlu, jednak jest to zdaniem wielu (moim również) najgorszy kawałek na płycie. Jest dobry, więcej niż dobry, jednak w porównaniu z resztą nie wypada już tak rewelacyjnie. Dodatkowo nie pasuje trochę do klimatu, gdyż jako jedyny jest utrzymany w dość wesołym nastroju. Być może lepiej by było gdyby nie znalazł się na tym albumie, jeśli na przykład trafiłby na kolejny, byłby jedną z jego mocniejszych stron. Czwarty utwór - "The Evil That Men Do" w pełni rekompensuje ewentualne negatywne emocje związane z poprzednim kawałkiem. Rozpoczyna się spokojnym intrem, ale to cisza przed burzą. Jest to typowy, szybki i ostry maidenowy numer i według mnie najlepszy tego typu, przebija nawet takie klasyki jak "Aces High" czy "The Trooper".
Czas na utwór tytułowy. Taka rola zobowiązuje, szczególnie na tak znakomitym albumie. "Seventh Son Of A Seventh Son" w pełni spełnia wymagania i jest moim zdaniem obok "Fear Of The Dark" i "Powerslave" najlepszym "title track'iem" Maiden. Napisany jest na podstawie powieści Orson Scott Card'a, opowiada o narodzinach wybrańca, dziecka obdarzonego niezwykłymi mocami i walce dobra i zła o jego dusze. Na wstępie mamy majestatyczne dźwięki syntezatora, po niecałej minucie słyszymy podniosły głos Dickinsona, który każdą zwrotkę kończy przeciągłym "ooooooo" co daje niesamowity efekt. Refren choć prosty, również jest znakomity. Po niespełna czterech minutach utwór wyraźnie zwalnia i wkrótce Bruce recytuje (!) ostatnią zwrotkę. Muzyka jeszcze przez czas jakiś jest spokojna, gitary wydają tylko krótkie dźwięki aż w końcu następuje gwałtowne przyspieszenie i Dave i Adrian dają upust swoim umiejętnością z zakresu solówek. Całość trwa niecałe 10 minut i stanowi jeden z najdłuższych i najlepszych utworów zespołu.
"The Prophecy" kontynuuje historie siódmego syna siódmego syna, akcja dzieje się gdy osiągnął on już "pełnie władz umysłowych". Nie będę zagłębiał się w jego historie, powiem tylko że wybrał dobro i stara się użyć swoich mocy by pomóc ludziom. Jest to kawałek przez większość niedoceniony, mnie bardzo się podoba. Ma dość nietypową budowę, brak tu refrenu, część instrumentalna z najlepszą moim zdaniem na płycie solówką rozdziela dwie główne części opowieści, ma ciekawe intro i uwaga - trwające ponad minutę outro na gitarze akustycznej. Coś pięknego. Przedostatni na płycie "The Clairvoyant" kończy historie naszego bohatera. Jeden z mocniejszych elementów płyty, intro na basie, świetny refren, idealny kawałek na koncerty.
I tak dochodzimy do ostatniego utworu - "Only The Good Die Young" który również trzyma bardzo dobry poziom i doskonale spełnia role zamknięcia albumu. Wyróżnić należałoby tu solo na basie i niesamowity refren. Na koniec mamy jeszcze ten sam wierszyk który otwierał płytę tyle że bez wersu "and your trip begins". Wyjaśnijmy do końca kwestie koncepcyjności. Historia siódmego syna siódmego syna jest opowiedziana w 3 utworach na 8, więc można powiedzieć że jest to album koncepcyjny tylko po części. Jednak wcześniejsze kawałki na upartego też można zinterpretować jako część tej historii. Słyszałem teorie jakoby bohater rodził się już w "Moonchild", ale jak wtedy rozumieć utwór tytułowy? Ja myślę że jeśli przypadkiem pierwsze 4 utwory naprawdę stanowią część opowieści to opisują one fragment życia ojca wybrańca. Z tego co czytałem, oficjalnie zostało potwierdzona że historia została zawarta w 3 utworach więc zostawmy te spekulacje.
Cóż mogę dodać? Album ten to majstersztyk, jeden z najlepszych w historii heavy metalu i przyznaje to nawet wiele osób które niespecjalnie kochają Iron Maiden. Panowie przeszli samych siebie i stworzyli dzieło które nigdy nie zostanie zapomniane.
Ramza / [ 23.02.2005 ]
|