Po znakomitym "The Antidote", będącym idealnym zwieńczeniem muzycznych poszukiwań Portugalczyków, grupa Moonspell zapowiedziała powrót do swoich korzeni. Ich nowa płyta nie tylko miała być utrzymana w początkowym stylu grupy, mocno przecież zabarwionym black metalem, ale również nawiązywać brzmieniowo do muzycznych początków takich tuzów klimatycznego grania jak Tiamat czy Bathory. O tym czy decyzja o tym swoistym powrocie do przeszłości była słuszna mogliśmy się przekonać dzięki singlowi "Finisterra" - pierwszemu wydawnictwu promującemu album o jakże znamiennym tytule: "Memorial".
"Finisterra" nie był zwykłym singlem - to promo-CD, które wysyłane było do czasopism branżowych i rozgłośni radiowych, w celu zaostrzenia apetytów na pełny krążek. Na płytce znajduje się tylko numer tytułowy, no ale nie ma co płakać, gdyż ten (wówczas) nowy kawałek jest po prostu kapitalny. Trwająca nieco ponad cztery minuty pieśń zaczyna się prostym, ale wwiercającym się w głowę riffem. Po wejściu wokalu Ribeiro, wspartym podwójną stopą Gaspara nie mamy żadnych wątpliwości: Moonspell nie wrócił do czasów "Wolfheart" i "Irreligious", gdyż tak mocno Portugalczycy w całej swojej historii po prostu jeszcze nie grali (no chyba, że wspomnimy projekt Daemonarch). O ile pierwsze wydawnictwa grupy zdradzały fascynacje muzyką black metalową, to omawianemu singlowi bliżej stylistycznie do death metalu - widać więc, że po raz kolejny będziemy mieli do czynienia z albumem innym od poprzedników. Fernando śpiewa tak mocno, że włosy dęba stają, Mike wali w bębny jak opętany, dwie gitary wykręcają genialny riff, a pod tym wszystkim usłyszeć można zawodzące chórki, dodające numerowi klimatu. Nic dziwnego, że do dziś chłopaki "Finisterrą" (wspartą intrem z "Memorial") lubią rozpoczynać swoje występy - to świetny kawałek, idealny do headbangingu.
Podobnie jak promo-single "Sin/Pecado" czy "The Butterfly Effect", tak i ten wydany został w zwykłym, papierowym opakowaniu, w którym płytkę wysuwa się z boku. Szkoda, gdyż taką "kopertę" bardzo łatwo jest uszkodzić, a biorąc pod uwagę ogólną dostępność krążka, zaiste byłaby to prawdziwa tragedia. Dobrze chociaż, że samo wydawnictwo prezentuje się z klasą: na zdjęciach okładka wydaje się prosta i ascetyczna, ale pod (kremowym, nie białym jak sugerują niektóre skany) tytułem (i logiem) zauważyć możemy znak przypominający sigil, tylko troszeczkę jaśniejszy od aksamitnie czarnego tła. Na równie ciemnej płytce symbol ten jest już centralnie wyeksponowany, co w ogólnym rozrachunku sprawia, że całość wygląda bardzo estetycznie. Z tyłu z kolei standard, a więc tracklista, informacje o nowym albumie (łącznie z artworkiem go zdobiącym) i obowiązkowa informacja, że singiel nie powinien trafić do rąk prywatnych. Cóż...
"Finisterra" na pewno spodoba się kolekcjonerom płyt Portugalczyków: mimo papierowej koperty, całość prezentuje się bardzo ładnie i uświetni niejedną półkę. Oczywiście wpierw trzeba ten singiel znaleźć, co znów nie jest rzeczą taką łatwą, a później wydać nieco grosza (choć w porównaniu do innych wydawnictw na tym polu tragedii nie było) - no ale czego się nie robi dla ukochanego zespołu, prawda? Fani Moonspell śmiało mogą rozpoczynać polowanie, inni natomiast oczywiście spokojnie mogą sobie płytkę odpuścić, wszak to tylko jeden numer, który w niemal niezmienionej formie znajduje się na albumie.