Accept to zespół do którego mam ogromny sentyment. Płyty z lat osiemdziesiątych to mój elementarz. Na muzyce tego zespołu dorastałem i pobierałem pierwsze nauki w szkole heavy metalu. Nie ukrywam, że ta kapela wywarła na mnie ogromny wpływ i w znaczny sposób ukształtowała mój muzyczny gust. Wiadomość, że Accept wyda nową płytę wprawiła mnie w doskonały nastrój. Przeżyłem już reunion przy okazji płyty "Objection Overruled" z 1993 roku, oraz festiwalowe koncerty w 2005 roku (niezapomniany koncert na Wacken Open Air!). Miałem nadzieję, że po tych koncertach panowie coś tam razem zmajstrują. Niestety Udo Dirkschneider nie był zupełnie zainteresowany wspólnym graniem. Panowie Baltes i Hoffmann niezrażeni takim obrotem sprawy w 2009 roku postanowili, że Accept wróci do życia. Poszukiwania nowego wokalisty trwały bardzo krótko i nowym głosem Accept został Mark Tornillo. W 2010 roku ukazała się płyta "Blood Of The Nations".
Oczekiwałem tego albumu, ale i również obawiałem się, że po tylu latach przerwy nowa płyta będzie jakimś niewypałem. Wreszcie zespół postanowił odkryć pierwszą kartę i zaprezentował teledysk do utworu "Teutonic Terror". Przyznam szczerze, że byłem na kolanach... cóż za acceptowe riffy, świetne chórki i kapitalne refreny. Mark ze swoim głosem idealnie pasuje do tej muzyki i tutaj nie ma co więcej pisać. Krótko mówiąc - byłem pozamiatany. I jeszcze to symboliczne spalenie gitar na samym końcu tego teledysku. Oczywiście, że jest to nawiązanie do okładki płyty "Restless & Wild", tak jakby zespół chciał przekazać fanom: "Pamiętacie? My właśnie wróciliśmy!". Kolejna odsłonięta karta w talii nowego Accept to był utwór "The Abyss" z jakiegoś koncertu. Tutaj troszkę ciśnienie mi opadło, bo poprzednik jest po prostu nie do zdarcia. A ten kawałek jakoś tak mizernie wypadł. Na szczęście na płycie jest o wiele lepiej. Niby spokojniejszy ten "The Abyss", a jednak ma pazura. Do tego niezły, trochę walcowaty riff dodaje mu uroku, no i to genialne zwolnienie w środku. Oczekiwanie na nową płytę trochę się w moim przypadku przedłużało, ale cierpliwie czekałem i wreszcie na początku listopada mam CD. Od pierwszego dnia zaczęło się słuchanie. "Blood Of The Nations" opętało mnie w 100%. Słucham tego krążka na okrągło, praktycznie bez przerwy. Znalazłem tutaj wszystko to, za co bezgranicznie uwielbiam ten zespół. Świetne kompozycje, kwadratowe i marszowe riffy, śpiewne refreny, męskie chórki i kapitalne solówki. Mało tego całość brzmi po prostu doskonale, no ale skoro gałkami bawił się Andy Sneap (wielki fan Accept) to inaczej nie może być. Muzycy znaleźli złoty środek pomiędzy brzmieniem Anno Domini 2010 i tym z lat osiemdziesiątych. Płyta brzmi doskonale i od razu słychać, że to jest świeża produkcja, jednocześnie czuć w niej ducha dawnych lat.
"Blood Of The Nations" to ponad godzina muzyki zawartej w 12 kompozycjach. Dosyć długa ta płyta jak na dzisiejsze standardy, ale muszę przyznać, że nie znajduję tutaj jakiegoś słabszego fragmentu. Każdy kawałek zawiera w sobie wielką dawkę znakomitych dźwięków. Nieraz po kolejnym przesłuchaniu dochodziłem do wniosku, że któryś z utworów jednak mnie lekko rozczarowuje. Cóż... przy kolejnym odsłuchu okazywało się to zupełną nieprawdą i wracałem do stanu początkowego. Z każdym obrotem CD w odtwarzaczu coraz głębiej wsiąkałem (i dalej wsiąkam) w tą płytę i moje uzależnienie wzrasta do niebezpiecznego poziomu. Czasami tak mam i wiem jak to się skończy. Wracając jednak do samych kompozycji to obok genialnego "Teutonic Terror" na większą uwagę na pewno zasługują rozpędzony "Locked And Loaded" i jeszcze bardziej pędzący "No Shelter". Świetnym nastrojem operuje "Shades Of Death" z kapitalnym początkiem. Niepokojący klimat i ta przejmująco-zawodząca gitara. O to właśnie chodzi! Pomostem do lat dawnych na pewno jest taki "Pandemic", który brzmi jakby pochodził z tamtego okresu. Podobnie jak "New World Comin'", który przynosi nam chwilę spokojniejszego grania. Accept zawsze "słynął" z ballad i oczywiście na nowej płycie nie mogło takiej zabraknąć. "Kill The Pain" spokojnie może stanąć bez wstydu obok na przykład "Neon Nights", czy "Winter Dreams". Ponadto mamy "Rolling Thunder" oparty na świetnych riffach, czy znakomity "Beat The Bastards" z mistrzowską solówką. Spokojniejszy i bardzo marszowy "Blood Of The Nations" będzie świetnym kawałkiem koncertowym. Natomiast kończący płytę "Bucket Full Of Hate" to typowa wisienka na torcie. Ostry jak brzytwa riff otwierający ten utwór, zabójczy refren i niepokojące harmonie. Jest do bólu klasycznie acceptowo, a chóry na koniec utworu to po prostu kwintesencja tego grania. Tym samym przebrnęliśmy przez wszystkie 12 kompozycji zawartych na tym albumie.
Accept nagrał wyśmienitą płytę. Dla mnie to jest coś na co oczekiwałem przez wiele długich lat. Oczywiście to nie jest to jakaś odkrywcza muza, nie ma tutaj nowatorstwa i odkrywania nowych lądów. To jest jasne i było oczywiste od samego początku. Ja czegoś takiego od Accept nie oczekuje. "Blood Of The Nations" ulepiona jest z acceptowej gliny i zawiera wszelkie elementy charakterystyczne dla tego zespołu. Mamy tutaj kwadratowe, nieraz marszowe riffy, mamy melodyjne solówki, śpiewne refreny i obowiązkowe chórki. Szorstki wokal i nieskomplikowane linie wokalne. A właśnie... trzeba napisać coś o nowym wokaliście. Jak dla mnie Mark Tornillo idealnie wpasował się ze swoim głosem do tej muzyki. Nie dziwie się, że Baltes i Hoffmann po 5 minutach wspólnego grania wiedzieli, że mają nowego wokalistę. Pewnie ktoś powie, że Mark w jakiś sposób próbuje podrobić Udo, czy coś w tym stylu. Trudno, może i tak być. Dla mnie wokalista Accept musi mieć tak zorientowaną barwę głosu, śpiewać w taki a nie inny sposób i Tornillo sprawdza się tutaj w 100%. A "Blood Of The Nations" sprawia mi wiele radości i przyjemności. Cieszy mnie niezmiernie fakt, że tak wiekowy zespół, z takimi bagażem negatywnych doświadczeń, z wieloma przeciwnościami losu na swojej drodze potrafił nagrać tak dobrą płytę. Połączyć przeszłość z teraźniejszością, zachować swoją tożsamość i jednocześnie zrobić krok do przodu.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 15.11.2010 ]
|