Pamiętam, że czekałem z niecierpliwością na ten album. "Time Of The Oath" bardzo mi się podobał, zespół grał troszeczkę ciężej niż na wcześniejszej "Master Of The Rings". Spodziewałem się kompozycji jeszcze cięższych i mroczniejszych. I właściwie co chciałem to mam. Jest dokładnie tak jak oczekiwałem. Gdy płyta się ukazała, szybko wpadła w moje łapska. Po pierwszym przesłuchaniu odłożyłem album na półkę, bo nie powalił mnie na kolana. I tak sobie leżał, może pół roku, może dłużej. Aż w końcu dopadłem go i jak włączyłem to leciał bez przerwy prawie przez dobę. I muszę przyznać że byłem i nadal jestem rozczarowany tą płytą. Katowałem ją długo, ale nie wchodzi mi tak jak reszta płyt Helloween.
Generalnie można z grubsza powiedzieć że na płycie mamy 3 świetne kawałki, 2 wręcz genialne a reszta jest... mocno przeciętna. Po dziwnym intro mamy "Push", ciężki, mroczny, ale jakiś ponury, raczej odrzuca niż przykuwa uwagę słuchacza. Dalej już o niebo lepszy "Falling Higher" jedna z trzech wyróżnionych kompozycji. Wśród owych trzech jeszcze znajduje się "Hey Lord" oraz "I Can". Ale reszta numerów to maksymalnie przeciętne granie, momentami robi się wręcz nudno np. w takim "Revelation" który trwa ponad 8 minut. No tu panowie lekko przegięli. Trzy wymienione przeze mnie utwory jednak wlepiają się jakoś dziwnie w całość i po przesłuchaniu raczej niewiele pamiętamy (o ile w ogóle cokolwiek). To by było na tyle na temat pierwszej dziewiątki. Są jeszcze dwa utwory, w których zespół po prostu przeszedł sam siebie. Pierwszy z nich to "Lavdate Dominum", bardzo melodyjny, bombastyczna melodia i refren, które na bardzo długo zapadają w pamięć. Dodatkowego smaku dodaje tekst który jest... po łacinie. Słowo daję, nie rozumiem ani słowa, ale cholernie pasuje do muzyki, nie wyobrażam sobie jak by to brzmiało po angielsku. W dodatku świetne solówki, które raczej nie są mistrzostwem na tym albumie. Kolejny geniusz to ostatni "Midnight Sun", ciężki, powalający, często zmieniający tempo, naprawdę bardzo dobry numer. Te dwa zdecydowanie stoją o klasę a nawet dwie wyżej niż reszta. Ale nie mogę stawiać oceny tylko za dwa numery. Bo płyta jako całość prezentuje się niezaciekawie. Na kolejnym albumie zespół poszedł dalej wyznaczonym torem, było jeszcze ciężej i mroczniej ale o niebo lepsze kompozycje.
Mimo iż Helloween to kamień milowy dla metalu, zawsze uwielbiałem ten zespół, ale jednak "Better Than Raw" jest słabszą płytą, o ile nie najsłabszą w ich dorobku. Na plus można dodać świetną okładkę. Tyle.
Ralf / [ 10.07.2004 ]
|