Stało się - trzeci Keeper ujrzał światło dzienne. Płyta przez niektórych na starcie skreślona. Za co? Oczywiście za tytuł. No bo jak to można nazwać tym legendarnym mianem płytę nagraną w takim składzie, w takiej formie? Przyznam, że też mi się to nie podoba, ale to w końcu tylko głupi tytuł i uprzedzenie do całej płyty tudzież wymaganie dorównania do imienników z lat osiemdziesiątych są moim zdaniem nie na miejscu. Ale dobrze, że ostatecznie zamiast "III" zdecydowano dać podtytuł "The Legacy".
To w końcu Helloween swoimi Keeperami zapoczątkowali nowy nurt - melodyjny heavy metal. Melodyjny na swój szczególny sposób. Nurt praktykowany potem między innymi przez Stratovarius, HammerFall, a potem już tony "klonów", które to dziś określa się w większości mianem neo-power czy power metalu (czy słusznie, to inna sprawa).
Mimo prawdziwego zalewu tego typu albumów, uważam że nadal ten pierwszy - "Keeper Of The Seven Keys Part I" pozostał niepokonany, ani przez następcę, ani tym bardziej przez jakikolwiek klon.
Helloween potem po małych rewelacjach stylistycznych i personalnych zwrócił się bardziej w stronę zwykłego heavy metalu. Zwłaszcza na ciężkich i mrocznych (przynajmniej po części) płytach "Better Than Raw" i "The Dark Ride". Po posypaniu się składu, kolejny album "Rabbit Don't Come Easy" zwraca się bardziej do melodyjnej przeszłości. I rozwinięcie tej ścieżki znajdziemy właśnie na nowym krążku (a raczej krążkach), więc pełny tytuł nawet mu pasuje... Tylko czy teraz, po niemal dwudziestu latach, z silnie rozwiniętą konkurencją, nowy Keeper może zrządzić? Tym bardziej że ze składu poprzednich zostali w zespole tylko dwaj muzycy?
Jak już wspomniałem album wydany jest na dwóch płytach. Co prawda zmieściłby się na jednej, ale jako że cena nie odbiega od standardu nie ma co z tego robić afery. Krążki zapakowane w ładny digipack robią wrażenie. A co z samą muzyką? Można powiedzieć że jest to bardziej wygładzony poprzednik, czyli wesołe, melodyjne Helloween. Nie zabraknie trochę cięższego uderzenia, ale są to raczej znikome momenty. Wokal również mniej zadziorny i niestety nie tak dobry jak kiedyś. Nie mam nic do Derisa, uważam że mimo iż do Kiske nie ma startu, to świetnie pasuje do Helloween i odwalił przez te wszystkie lata kawał dobrej roboty. Ale na nowej płycie słychać że czasami sobie nie radzi (właściwie to słychać było już trochę na poprzedniej) zwłaszcza jeśli chodzi o górne rejestry. Dani Löble - nowy perkusista spisał się bardzo dobrze. Warto jeszcze wspomnieć o gościnnym udziale Candice Night, która stworzyła z Andim ciekawy duet wokalny w kawałku "Light The Universe".
Oba krążki otwierają ponad dziesięciominutowe kawałki. Trochę dziwny to zabieg, wydawałoby się że powinny być raczej na końcu. Ale sprawdza się to bardzo fajnie, tym bardziej że to naprawdę świetne numery, zwłaszcza "The King for A 1000 Years", dostępny wcześniej na singlu "Mrs. God". Na wyróżnienie zasługują również utwory zamykające płyty. A reszta? Cóż, dla mnie to po prostu bardzo dobry materiał, którego słucha się z prawdziwą przyjemnością. Jedyne zastrzeżenia mam do "Pleasure Drone", głównie ze względu na wokal, a także trochę nijakiego "Come Alive".
Czy Helloween AD 2005 jest zatem godne nosić tytuł "Keeper Of The Seven Keys"? Cóż, jest to nadużycie, ale moim zdaniem nowa płyta wstydu im nie przynosi. To bardzo dobry materiał, powiedziałbym że lepszy od poprzedniego. I co z tego, że Helloween to już nie najwyższa półka, że Gamma Ray i Masterplan utworzone przez byłych muzyków tej kapeli, nagrali w tym roku lepsze płyty? Ważne, że Helloween ciągle żyje i ma się bardzo dobrze.
Ramza / [ 21.12.2005 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|