CD 1: 01. Halloween 02. Dr. Stein 03. I'm Alive 04. If I Could Fly 05. Are You Metal? 06. Rise and Fall 07. Waiting for the Thunder 08. Perfect Gentleman 09. Kai's Medley (Starlight / Ride the Sky / Judas / Heavy Metal Is the Law) 10. Forever and One 11. A Tale That Wasn't Right
CD 2: 1. I Can 2. Living Ain't No Crime / A Little Time 3. Sole Survivor 4. Power 5. How Many Tears 6. Invitation / Eagle Fly Free 7. Keeper of the Seven Keys 8. Future World 9. I Want Out
CD 3: 1. March of Time 2. Kids of the Century 3. Why 4. Pumpkins United
"Miałem marzenie", że tak sobie pozwolę górnolotnie zacząć. Ale rzeczywiście na liście moich muzycznych pragnień (tych realnych do spełnienia) do niedawna pozostała mi jedna, jedyna rzecz. Chodziło o sytuację, gdy Michael Kiske śpiewa jakiś numer z "keeperowych" płyt. Co tu dużo będę gadał. "Keeper of the Seven Keys I & II" to moje pomniki. Albumy, na których wyrastałem i które kształtowały mój muzyczny gust. Absolutnie uwielbiam do dzisiaj i to się nigdy już nie zmieni.
Wracając do mojego marzenia, to ono spełniło się już w 2015 roku, gdy na wackeńskim koncercie "Rock Meets Classic" Kiske pojawił się na scenie i wykonał w orkiestrowym aranżu "A Little Time" i "I Want Out" (było tam też "Kids of the Century"). Rok później (też na Wacken) szaleństwo było na całego, bo podczas koncertu Hansen & Friends poszły "I Want Out" i "Future World". A kilka godzin później Unisonic zagrało "A Little Time" i "March Of Time". Przyznam, że to była pełnia szczęścia jak na tamten moment. Kiske i Hansen na scenie grają "keeperowe" numery. Wracając z tego festiwalu i rozmawiając w naszym gronie o wrażeniach, wysnułem pomysł, że Panowie K&H powinni się razem spiknąć i pojechać w trasę (coś w deseń "Keepers On Tour") grając numery z tych pomnikowych płyt. Cóż, jak się okazało moja wyobraźnia nie jest tak mocno SF, bo jakieś trzy miesiące później gruchnęła wieść, iż wspomniani Panowie zasilą skład Helloween i szykuje się olbrzymia trasa pod szyldem "Pumpkins United".
Trasa okazała się olbrzymim sukcesem, a jej podsumowaniem jest koncertówka "United Alive in Madrid". Jest to zapis madryckiego koncertu z 9 grudnia 2017 roku. Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż zarejestrowano jeden konkretny występ. Nie przepadam za składanką koncertowych utworów i wolę taki jednorodny zapis. Grubo ponad dwie godziny koncertowania robi wrażenie. A kto był gdzieś na trasie, ten zapewne pamięta, że całość trwała 3 godziny (ach te "cudne" przerywniki na telebimach). A mamy jeszcze trzeci krążek na który upchnięto 4 numery z różnych miejscówek.
Czas najwyższy (!!!) przejść do samej muzyki... co tu dużo mówić - jest petarda! Na początku może i jest mały problem z przyzwyczajeniem się do dwóch wokalistów, ale z czasem to mija. Tutaj od razu muszę uchylić kapelusza przed Andim Derisem - wiele krytyki (często słusznej - Wacken 2011, pamiętamy!) no chłopa spadło przez te wszystkie lata, ale do tej trasy był przygotowany wzorowo. Widziałem dwa koncerty i nie zawodził zupełnie. Słychać to też na tym wydawnictwie. Swoje partie odśpiewał bardzo dobrze (no można mu wytknąć jakieś drobiazgi typu początek "Are You Metal", ale to... hehe... detal), a i świetnie uzupełniał Kiske w starszych kompozycjach. Już w otwierającym "Halloween" pokazał, że kompleksów nie zamierza mieć. Kiske natomiast jest jak dzwon. Co chłop ma głos to ja nie mam pytań. Nic mu nie ubyło przez te wszystkie lata. Co prawda na początku trasy były jakieś tam problemy, ale wiadomo - długa przerwa zrobiła swoje. Na płycie swoje partie wykonał brawurowo. Podobnie było na żywo, choć na wackeńskim koncercie było już słychać trudy trasy. Będąc przy wokalistach to nie zapominajmy, że Kai Hansen śpiewał na pierwszej płycie. Zostało to też uhonorowane na "United Alive in Madrid" w postaci "Kai's Medley". Jest to brawurowe wykonanie połączonych numerów "Starlight", "Ride the Sky", "Judas" i "Heavy Metal Is the Law". Miazga.
Instrumentalnie to nie ma co się rozpisywać (przy obecnej technologii można wszystko podpicować), wszystko gra i buczy jak należy. Utwory poukładane zostały w bardzo fajnej kolejności, mamy wymieszaną cała dyskografię i dla każdego coś dobrego się znajdzie. Mamy ten pierwszy okres, są "Keepery", mamy B-singlowy "Living Ain't No Crime", no i oczywiście zacne numery z ery Derisa. Full serwis dla każdego fana Helloween.
Każdy koncert ma swoją chronologię i dramaturgię. Wiadomo - wzrastające napięcie i punkt kumulacyjny. W tym temacie Helloween spisali się na medal. Taki złoty z wyróżnieniem! Wystarczy zerknąć, co się dzieje na drugim dysku - jak zespół wbija na poziom kosmiczny przy "A Little Time", to kończy jakąś godzinkę później wraz z "I Want Out". MIAZGA! Zadziorny "Sole Survivor", rozśpiewany "Power" (czadowa publika!) i miazga w postaci "How Many Tears", który został zaśpiewany na trzy głosy. Ale to tylko rozgrzewka, bo kolejny rodzynek to ukochany przeze mnie "Eagle Fly Free"... Oczywiście poprzedzony "Invitation". "Orzełki" i ja to bezgraniczna miłość. Mogę słuchać bez końca. Nic na to nie poradzę. No i dochodzimy do wielkiego finału.
La Grande Finale to oczywiście kolos "Keeper of the Seven Keys". Utwór pomnik. Epicka opowieść o tytułowym Strażniku. Rozmach, muzyczna fantazja i wizja do dzisiaj mnie rozkładają na łopatki. To jest przenumer, bez dwóch zdań. Koncertowe wykonanie... palce lizać. Kiske śpiewa w nim jak natchniony, a dołączający pod koniec Deris kapitalnie uzupełnia ten numer wokalnie. Klasa! Muzyczna narracja oczywiście doskonała, ale tego można było się spodziewać. Bez dwóch zdań to jest mój "michałek" z tego koncertu. Ciary za każdym odsłuchem. Przyznam, że nie potrafię przesłuchać go tylko raz. Najczęściej kończy się podwójnym przeskokiem w tył i ponownie leci sobie "Eagle Fly Free" i właśnie "KOTSK". Ciary, ciary i jeszcze raz ciary.
Po tym numerze mamy jeszcze fantazyjny finisz w postaci "Future World" i cudownie rozciągniętym dla publiki "I Want Out". Klasa! Na deser zostaje CD numer 3 z czterema kawałkami: "March of Time", "Kids of the Century", "Why" i najnowszym w całym tym towarzystwie "Pumpkins United".
"United Alive in Madrid" to perfekcyjna koncertówka pod każdym względem. Kapitalny występ zespołu, świetna forma wokalistów i muzyków. Do tego żywo reagująca publika i świetny miks instrumentów. Zestaw utworów to zawsze rzecz subiektywna, bo każdy ma swoich faworytów, ale przy takim przekroju dyskografii "dyniowatych" to chyba nikt nie narzeka. Ja jestem zachwycony. Cudowna pamiątka z koncertów na których byłem, nawet w bonusach jest "Pumpkins United" z Wacken. Ponad dwie i pół godziny heavy metalowego święta. Czego chcieć więcej? Ja jestem spełniony, ale skoro warto marzyć, życzę sobie (i Wam oczywiście!) końca tych obecnych niedogodności i powrotu Helloween (i nie tylko) na koncertowy szlak. A wtedy wiadomo, że trzeba się będzie wybrać i celebrować te piękne chwile. A tymczasem te właśnie "piękne chwile" zostały w jakiś tajemny sposób ("Magic in the Air") zaklęte na tych srebrnych dyskach i nie pozostaje nic innego, niż je sobie w ten sposób wspominać...