01. Empathy
02. All You Need To Know
03. Time To Live
04. To The Metal
05. Rise
06. Mother Angel
07. Shine Forever
08. Deadlands
09. Chasing Shadows
10. No Need To Cry



Rok 2010 dobiega końca. To czas pewnych podsumowań, czego żałujemy co się zdarzyło, a co będziemy mile wspominać. Dla metalu ten rok, na pewno był pełen atrakcji. W końcu otrzymaliśmy nowe płyty takich sław jak: Iron Maiden, Scorpions, Accept, Helloween, sporo dla mnie znaczącego projektu Avantasia, czy też tytułowego dla mojej pracy - Gamma Ray. Warto się nad nimi zastanowić, co było stratą czasu, a do czego się będzie wracać z czystą przyjemnością. Podsumować, czy ten rok sprzymierzył się muzyce, czy też nie. Po co o tym w ogóle mówię? A no po to, że każdy ma inne postanowienia dotyczące nowego roku i podsumowujące stary, tak jak każdy inaczej może odebrać ten album. Dlatego opiszę to według swoich odczuć, nie oglądając się na innych, poprzez żal i ucieszenie, po wysłuchaniu płyty. W przypadku nowej (no już nie takiej nowej) Gammy, jest z jednej strony niedosyt, a z drugiej normalne rasowe brzmienie standardowe dla zespołu, jakiego mogliśmy się spodziewać. Dałem temu wydawnictwu dużo szans, przesłuchałem je niezliczoną ilość razy i na pewno przez ten czas ocena zdążyła się powiększyć. Jak tak cofnąć się do innych płyt, to w dyskografii nie znajdziemy żadnego słabego materiału. Szczerze! Czy więc "To The Metal" utrzymuje zasadę przyjętą od początku dziejów Gamma Ray? Jadę od początku.

Już pierwsze dźwięki stawiają słuchacza przed pytaniem "Czy to na pewno Gamma Ray"? Rozpoczynający całe przedstawienie "Empathy" posiada bardzo spokojne intro. Jednak wstęp jest tylko wstępem. Tak mrocznego, z tak przyładowanymi, zadziornymi riffami utworu w wykonaniu Gammy, dawno nie słyszałem. Przy "Empathy" często zerkam na wykonawcę, czy czasem to nie jest jakiś band z gościnnym występem Hansena. Nic podobnego! To Gamma Ray w nowej generacji! Bardzo dobre wejście, o mało nie spadłem z krzesła. Tak trzymać! Drugi "All You Need To Know", też nieźle kopie w tyłek. A skoro już przy nim jesteśmy, to warto wspomnieć, że gościnnie na wokalu udzielił nam się Michael Kiske. Konkretnie to odśpiewał tylko refren. No i właśnie ten refren! Nie będę udawał zadowolonego, bo kompletnie nie pasuje do rozpędzonej z szybkością dźwięku zwrotki. Mam wrażenie, że to dwa zmiksowane nagrania. Nie mam pojęcia co, ale coś je jednak spaja, przez co kompletnie nie czuć tej zmiany. Pragnę jeszcze na sekundkę się zatrzymać przy panu Michael'u (mojemu imienniku tak dla ciekawostki). Nigdy nie byłem jakimś jego wielkim fanem. Lubię sobie od czasu do czasu posłuchać starego Helloween i przede wszystkim, jego gościnnych wokali na płytach Avantasii (odwalił tu kawał dobrej roboty). Chcę przez to powiedzieć, że jego wokal nie zawsze pasuje do danej muzyki, a już na pewno nie do Gamma Ray, gdzie głosu Kai'a nie da się po prostu zastąpić. Tak samo zresztą było na "Time To Break Free". To nie są utwory Gammy! To nie tak ma brzmieć! Tak mi się przynajmniej wydaje, chociaż jak wspomniałem "All You Need To Know" jeszcze się miksuje. Może gdyby Hansen sam dośpiewał ten refren, mielibyśmy kolejną nowość w repertuarze kapeli, a tak to będę po prostu sobie przewijał refreny, by nie zapomnieć, że słucham właśnie albumu tej niemieckiej potęgi heavy metalu.

Ale od teraz będziemy się już dobrze bawić. Dynamiczny "Time To Live" ze świetnym riffem i melodią wokalną, która przeradza się wreszcie w typowy trójsylabowy, "I Want Out'owski" refren. Nic podobnego żeby zespół zrzynał z wielkiego przeboju, w którym Kai przecież też brał udział. Reszta to już motywy wzięte z bani, no i oczywiście udane. Również bardzo mocnym punktem jest sam utwór tytułowy, do którego właśnie dobrnęliśmy. "Hail To The Metal!". Nic więcej nie trzeba, by opisać jego klasę. Prawdziwy hymn na cześć Metalu. Utrzymany w wolnym tempie, z ciężkimi przygniatającymi gitarami. Jestem pewien, że na trasie promującej "To The Metal", go nie zabraknie. Kolejny song, ochrzczony przez zespół tytułem "Rise", rozpoczyna się znajomo. Czyżby niejaka Żelazna Dziewica? No nie inaczej! Nie ma innego miejsca, którego mogłoby dobiegać to echo. Możliwe, że jest takich więcej, ale pierwsze co mi przychodzi do głowy, to piąty utwór z płyty "Fear Of The Dark". Na pewno kojarzycie, ale dla przypomnienia sobie puśćcie, to usłyszycie - ten sam klimat! Dalej "Rise", znacznie przyspiesza i mamy typową gammarayowską nawalankę. Wszystko pięknie ślicznie, tylko refren według mnie troszeczkę psuje efekt. W dodatku mam wrażenie jakby Kai, ledwo odrywał się od podłoża instrumentalnego. Słychać go na równi z perkusją. Ogólnie jakby po zwrotce i przejściu cała radość zanikła. No mogło być lepiej.

Od tej pory już będzie tylko ostro, ciężko, ale z melodią. "Mother Angel" zaczyna bardzo wciągający riff, a dalej? Nie może być źle. Od początku do końca, przebojowość nie zjeżdża z toru. Polubiłem ten kawałek od pierwszego wsłuchania. Choć może miałem na początku zastrzeżenia co do refrenu, to aktualnie nie odczuwam żadnych nieścisłości. A teraz opiszę Wam swój ulubiony numer z całej dziesiątki - "Shine Forever". No czegoś takiego już dawno nie miałem przyjemności słuchać z ust Kai'a. Podobno napisał go Dirk Schlachter. Szacun dla niego za kompozycje i za wielkie otwarcie songa, swoim popisowym zagraniem. Od początku do końca mamy po prostu jazzzdę. Najkrótszy rozdział ze wszystkich, najmniej w nim przynudzania, progresji. Wali prosto w gębę dynamiczną zwrotką i chwyta przecudownym refrenem. Nie będę ukrywał mojego prawdziwego zamiłowania, że jeszcze przed metalem, wcześniej liczyły się dla mnie lżejsze brzmienia, a ten refren... po prostu mnie uzależnił. Jeszcze jak za ostatnim razem się podwyższy tonację - nie ma nic lepszego. Możecie się śmiać, ale do "Shine Forever" będę wracał najczęściej z całej płyty. "Deadlands" to już typowy utwór dla zespołu. Może trochę wyeksponowane riffy, sprawiają wrażenie cięższej gry, ale jeśli chodzi o wokal - Gamma Ray w czystej postaci. Został nam jeszcze jeden ładunek wybuchowy - "Chasing Shadows". Tutaj należy zwrócić przede wszystkim uwagę na wirtuozerskie solówki gitary i klawiatury. Lecz mimo ich klasy szybkości, sam utwór mnie nie zabił. Ot takie prucie do przodu. Na pewno nie pokocham go po tym, co usłyszałem wcześniej. Szkoda, że tak na końcu go usadowili.

Powiedziałem "na końcu"? Nie nie, to nie koniec wrażeń. Został nam jeszcze deser. Kolejny i ostatni utwór to... ballada. No nareszcie! Miło ze strony ekipy Kai'a, że postanowili nagrać coś wolniejszego. W końcu ostatnia jaką usłyszeliśmy w wykonaniu GR, to chyba "Lake Of Tears" z genialnej płytki "No World Order". I nie zgadzam się, że Gamma nie ma talentu do ballad, bo z takowym tekstem się już gdzieś spotkałem! Mają ich mało, ale praktycznie każda potrafi poruszyć słuchacza. Jak jest w przypadku "No Need To Cry"? Dla mnie bardzo dobrze. Zawiera wszystko, co powinna mieć dobra wyciskarka łez. W dodatku głos Kai'a, który brzmi niezwykle przejmująco i ten refren z przyładowanymi gitarami. Ale niestety jest tu jeden kwasik, który mnie nie ucieszył. Wiem, że Hansen zawsze był człowiekiem, który lubi sobie pożartować, co okazuje także w muzyce, no ale kurcze blade! Być może chciał tu nieco urozmaicić kawałek, odbiec od schematyczności ballady. Jednak u mnie punkty za takie coś polecą w dół. Dla niejasności, chodzi mi tu o te harcerskie wypocinki gdzieś w środku utworu. Jeszcze ta gitara akustyczna na jakimś marnym flangerze. Ale za tą wbijającą w ziemię solówkę, mogę wybaczyć nieporozumienie, supportujące ostatni refren. Warto też wspomnieć, że sam utwór napisał Dirk Schlachter i jest on poświęcony jego zmarłemu ojcu. Naprawdę piękny gest, piękne zakończenie.

Czy zatem dla Gamma Ray ten stary rok był udany? Myślę, że tak. Nagrali w końcu materiał rasowy, w hołdzie prawdziwej muzyce. Zespół pozostał sobą, serwuje nam stare, dobre, sprawdzone patenty, to co w ich muzyce najlepsze. Porywające metalowe riffy, solówki na najwyższym poziomie, wokal, który dla mnie należy i zawsze będzie należał do najlepszych na świecie. Ale jednak jest w tym coś jakby nowoczesnego, innego, czego jeszcze nie było. Kapela czasami gra zadziorniej, mroczniej, nie zmieniając swojego podejścia do muzyki. Nie ukrywam, że słyszałem o wiele lepsze utwory w ich wykonaniu, które aż cuchnęły ideałem i niewątpliwie ciężko jest takie dzieło przebić. Jednak domeną tego zespołu było zawsze dosięganie poprzeczek, a jeśli nie, to chociaż otarcie o nie paznokcia. W tym przypadku otrzymaliśmy po prostu bardzo dobry materiał, którego mogliśmy się spodziewać. Nie dostaliśmy niemożliwych rewelacji, która za kilka lat będzie klasyką, ale o tragedii, to już kompletnie nie może być mowy. Czy zatem "To The Metal" możemy postawić na półce obok takich geniuszów jak "Land Of The Free", "Somewhere Out In Space", "Powerplant", czy "No World Order"? Ja znam odpowiedź. Wy musicie sobie na to odpowiedzieć sami. To Wasz Rachunek Sumienia, Wasze rozważania na temat nowej/starej płyty, w tym nowym/starym roku.

Szczęśliwego Nowego Rocku wszystkim metalowcom!
Abyśmy w tym roku dostali jak najwięcej genialnych albumów i jak najwięcej kapel odwiedziło nasz kraj! \m/

Blackout / [ 03.01.2011 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Simon [ szymon.podwin@gmail.com ] 03-01-2011 | 04:58

Na bogów, edytujcie te recenzje w jakiś sposób...
Jakieś akapity, tzw. światło, używając terminologii drukarskiej...
Toż czytanie tego w takiej postaci to mordęga niemożebna...
I wyrąbałeś bracie, kawał kloca, a daję głowę - niejeden sobie odpuścił czytanie widząc jeden, zwarty, biały pas na środku monitora...

A na marginesie - jeśli chodzi o możliwości wokalne, to Hansen mógłby buty czyścić Wielkiemu Kiske :-)

Pozdro i najlepszego w Nowym Roku!


gumbyy [ metalside_at_o2.pl ] 03-01-2011 | 16:14

A to moja wina... coś mi umknęło przy wrzucaniu na serwis i wyszło jak wyszło. Teraz po edycji wygląda tak jak autor mi podesłał.


Majsak [ majsak@o2.pl ] 23-02-2011 | 10:41

a No Need To Cry to chyba Dirk śpiewa a nie Kai?


P-chan [ pchanek@gmail.com ] 24-05-2011 | 19:23

Album mi się strasznie podoba, i nie mam takich odczuć co do Michael'a co autor recenzji - ale kwestia gustu.
Utwór z jego gościnnym udziałem uwarzam za jeden z najlepszych na płycie (ale to akurat nie dziwne jak pod strzechami spotkało się dwóch rewelacyjnych muzyków (?) - teraz pozostaje czekać na debiut Unisonic, i co wyjdzie ze współpracy Hansen/Kiske), pokazujący tak naprawdę, miał największy wpływ na uwczesny styl zespołu Helloween. I dzięki komu ten zespół tak naprawdę zawdzięcza do dzisiaj swoją popularność.
Bo z całym szacunkiem dla obecnego dorobku zespołu Helloween (którego również bardzo cenie), ale ostatnie albumy nie dorastają nawet do pięt pierwszym trzem albumom - gdzie czasami odnoszę wrażenie, że z kolejnymi płytami "dyniowaci" gdzieś utracili swój charakterystyczny styl (nie raz zastanawiam się słuchając ich najnowszych albumów, czy to jeszcze Helloween, czy też bardziej solowe dokonania Michael Weikath'a ), w przeciwieństwie do Gammy...


Kris [ pietro24@interia.eu ] 20-02-2014 | 13:10

Jak dla mnie to najsłabszy album jaki Gamma Ray wypuścił. Poza kozacką grafiką która dobrze rokowała,i eleganckim brzmieniem nuda nuda i jeszcze raz tragedia, wszystko zagrane przewidywalanie, Kai śpiewa wręcz anemiczne, jedynie dobre jest Emphaty i w ucho wpada To the metal ( chociaż już nie pierwszy raz żywcem zwalone z Judas...)


Ziomaletto [ ziomaletto@gmail.com ] 12-02-2015 | 20:32

GammaRay znam, choć nie słucham. :D
Zwrócę jednak uwagę na pana recenzenta. Otóż jesteś chyba jedynym recenzentem, który pisze normalnie. Żadnych wulgaryzmów, obelg - tak jak powinna wyglądać prawidłowa recenzja. Choć czasami nie zgadzam się z jakimiś ocenami, to jednak w przeciwieństwie do takiego Krzyśka i Venoma nie narzuczasz nachalnie swej oceny, za co należy się tylko pochwała. Brawo i oby tak dalej. :D




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!