Co się mówi w takich sytuacjach? "Beeee, czemu znowu ktoś próbuje odcinać kupony?", tudzież "Po co? Przecież i tak nie nagrają nic lepszego!"... i tak dalej, i tak dalej. Trochę głupie to, ale przykłady na tę tezę można jednak mnożyć. Helloween ostatnio pokazał, że "Keeperów" doścignąć się nie da. Iced Earth również nie wyszedł zwycięsko z próby zmierzenia się z "Something Wicked This Way Comes". Pewne albumy nagrywa się po prostu raz w życiu i chociaż muzycy bardzo chcą, dużo gadają, wytwórnia rozpływa się w zachwytach... rzadko, bardzo rzadko, część druga będzie lepsza od pierwszej. Głupia sprawa, ale tak najczęściej jest. "Land Of The Free II" nie jest wyjątkiem, chociaż z drugiej strony, nie ulega wątpliwości, że Kai i spółka nagrali świetny album, tego odmówić im nie można. No ale zacznijmy od początku.
Troszkę się o ten krążek obawiałem. Prawdę mówiąc, wiadomość (z pierwszej ręki bo od samego Kaia na Wacken), iż następcą "Majestic" będzie "Land Of The Free II" nieco mnie zmartwiła. Co jak co, ale "Majestic" szczytowym osiągnięciem Gammy nie był i nagle po nim chłopaki łapią się za następcę "Land Of The Free"? Jakoś mi to śmierdziało brakiem pomysłów i jechaniem na marce wielkiego albumu z 1995 roku. No ale co ja biedny mogłem poradzić? Czekałem cierpliwie aż krążek wpadnie w moje łapska.
Wreszcie kilka miesięcy później skatowałem ten album kilkadziesiąt razy. Pierwsze wrażenie opadło, pierwszy zachwyt minął a ja nadal twierdzę, że to świetna płyta! Mówiąc szczerze, "Skatowałem" to nawet złe słowo, do krążka bowiem powraca się z przyjemnością, album nie daje o sobie zapomnieć, mimo, że jakoś nie ma tutaj wybijających się hiciorów. Płyta jako całość przyciąga jak magnes. Nie wiem gdzie leży magia, ale wydaje mi się, że Kai chciał "przyciągnąć" słuchaczy jedną rzeczą... klasyką. Przez cały album przewijają się znane cytaty z metalowych legend, czasami zapachnie starym Helloween, czasami Kai serwuje jakąś melodię do bólu pachnącą starą Gammą, innym razem na jaw wychodzą echa Iron Maiden czy Accept. Nie sądzę by Hansen zrobił to nieumyślnie, przecież słyszał co sam gra, a te akurat motywy zna każdy kto słyszał przynajmniej kilkanaście metalowych klasyków. Gamma Ray zrobiła więc to, co należy zrobić nagrywając drugą część starego klasyka, cofnąć się razem z nim w czasie. Oczywiście ciężko powiedzieć, że ten album to zgrabna, zagrana inaczej, kopia "Land Of The Free", trzeba jednak przyznać, że Kaiowi udało się przywołać atmosferę jedynki. Chłopakom z Helloween nie udało się to nawet przez chwilę. Tutaj Gamma wygrywa zdecydowanie.
Padło Helloween, więc trzeba lecieć dalej w temacie. Jak sprawa ma się z samymi numerami? Ciężko porównywać obie płyty (choć siłą rzeczy obie i tak będą porównywane). Gamma Ray od zawsze serwuje muzykę na poziomie. Helloween na "Gambling..." wrócił do starego dobrego łojenia, co samo w sobie każe na tą formację spojrzeć życzliwszym okiem. Moim zdaniem tutaj również wygrywa Gamma Ray. Kai bowiem nagrał niesamowicie wciągający materiał, materiał naładowany radosnymi solami, gitarowymi pojedynkami, świetnymi refrenami, album bez lukru. Z tej płyty bije radość... gdy panowie w takim "From The Ashes" wymieniają się solówkami naprawdę pojawia się banan na gębie a w głowie kołacze myśl - Skoro Helloween mogli, skoro Iced Earth mogli, skoro Gamma też to zrobiła, to czemu Maiden nie może nagrać kolejnej części "The Number Of The Beast"? Arry - rękawica została rzucona. Let's go!
Krzysiek / [ 10.01.2008 ]
! Kup Płytę !
www.mystic.pl
|