01. Sabre & Torch 02. Space Police 03. Defenders Of The Crown 04. Love Tyger 05. The Realms Of Baba Yaga 06. Rock Me Amadeus 07. Do Me Like A Caveman 08. Shadow Eaters 09. Alone In Myself 10. The Eternal Wayfarer
Po trzech latach przerwy w nagrywaniu, Edguy powraca z nowym, dziesiątym już albumem zatytułowanym "Space Police - Defenders Of The Crown". Co się zmieniło od ostatniego ich dzieła? Myślę, że utwory są ambitniejsze i bardziej intrygujące.
"Sabre & Torch" przedstawia typowe granie power metalowe. Otrzymujemy dużo melodii oraz porcję energicznego riffowania. Końcowa część utworu dość mocno kojarzy się z metallikowym "Master Of Puppets" zarówno jeśli chodzi o riffy jak i solówki. "Space Police" to łagodniejszy, nieco refleksyjny kawałek, w którym szczególną uwagę zwraca bardzo dobry refren. Końcówka też przykuwa uwagę. Mamy w niej spowolnienia tempa i nietypowe zaśpiewki Sammeta. "Defenders Of The Crown" trochę mniej ciekawy, muzycy silą się na nieco pretensjonalne melodie, a sam utwór ciągnie się jednak zbyt długo. Bardzo komercyjnie wyszedł "Love Tyger", kawałek przesycony optymistycznymi melodiami. Dzięki takiemu przesłodzeniu w utworze znalazły się popowe czy też glam metalowe naleciałości. "The Realms Of Baba Yaga" to kompozycja pozbawiona prawdziwej tożsamości Edguy'a. Śpiewanie Tobiasa za bardzo kojarzy się z manierą Bruce Dickinsona, również gra gitarzystów przypomina duet Muraya i Smitha. Ponadto sama kompozycja jest zbyt rozwleczona. Słaby, nieciekawy i zupełnie niepotrzebny na tej płycie utwór. Za to zabawną ciekawostką okazał się fakt zamieszczenia na albumie coveru Falco - "Rock Me Amadeus". Cover udał się odtwórcom, utwór w tej wersji zyskał nowe, interesujące oblicze.
Ekspresyjne i melodyjne wcielenie grupa pokazała w "Do Me Like A Caveman". Ten świetny kawałek zawiera intrygujące dźwięki klawiszy obsługiwanych przez wokalistę zespołu. "Shadow Eaters" to - podobnie jak pierwszy kawałek z płyty - typowy power metalowy utwór, w którym nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Takiego grania Edguy dostarczył nam już dużo. Chwila wyciszenia i odpoczynek po metalowej łupaninie następuje w kolejnym utworze - "Alone In Myself", kawałek ten jest niezwykle urzekający. Krążek zamyka rycerska, patetyczna i długa, bo przeszło 8-minutowa kompozycja "The Eternal Wayfarer", w której dużo się dzieje, począwszy od delikatnego, akustycznego wstępu aż po liczne zmiany tempa oraz zacne sola sola gitarowe.
Ogólnie dość udany album. Nie pozbawiony co prawda pewnych niedoskonałości, jednak są i elementy, które te niedoskonałości rekompensują. Przed wszystkim formacja dostarczyła sporą porcję ciekawych i ambitnych brzmień.