01. Ministry Of Saints
02. Sex Fire Religion
03. The Pride Of Creation
04. Nine Lives
05. Wake Up Dreaming Black
06. Dragonfly
07. Thorn Without A Rose
08. 9-2-9
09. Speedhoven
10. Dead Or Rock
11. Aren't You A Little Pervert, Too?



Naprawdę długo czekałem na tę płytę. Jako wielbiciel zespołu, z emocjami czytałem kolejne newsy o nowym dziecku Edguy. Najpierw ciekawy tytuł, potem naprawdę dobra okładka, do tego pełne zachwytu głosy dziennikarzy. W końcu zapowiedzi samego Tobiasa Sammeta o wielkiej, epickiej i niesamowicie ambitnej płycie. Jak jest naprawdę?

Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że płyta będzie kontynuacją stylu z "Rocket Ride". Rzeczywiście tak jest. Wielu osób ten fakt nie ucieszy, fani bowiem z reguły wolą power metalowe oblicze Edguy. Powiedziałbym że na "Tinnitus Sanctus" składa się 80% hard rocka i 20% power metalu. Te 20% to przede wszystkim naprawdę wyśmienity "Speedhoven". Prawie 8 minut starego dobrego Edguy. Power metalowe naleciałości usłyszymy jeszcze w bardzo dobrym "Wake Up Dreaming Black", trochę słabszym "Pride Of Creation", fragmentach "Nine Lives" i refrenie "Dragonfly" (ten utwór to prawdziwy hymn). Pierwszy na płycie "Ministry Of Saints" może kojarzyć się z "Painting On The Wall" z płyty "Mandrake". Na płycie mamy jeszcze klasyczną rockową balladę "Thorn Without Roses", chwytliwy "9-2-9" i 2 wolniejsze, trochę nudnawe "Dead Or Rock" i "Sex Fire Religion". Na końcu jaja w postaci "Aren't You A Little Pervert Too".

Ocena tej płyty jest naprawdę ciężka sprawą. Jeżeli traktować ją jako power metalową byłoby raczej cienko. Ale jeżeli chodzi o chwytliwe rockowe granie inspirowane klasykami powiedziałbym, że to naprawdę niezły krążek. Niezły i tylko niezły. Takie kawałki jak "Speedhoven" czy "Wake Up Dreaming Black" pokazują jednak, że Edguy najlepiej sprawdza się w power metalowym graniu. Nie rozumiem dlaczego praktycznie porzucili ten kierunek, będąc jednym z najlepszych na scenie.

"Tinnitus Sanctus" nie jest złą płytą. Jest dobra, pełna świetnych melodii, chwytliwych refrenów, rewelacyjnych wokali. Jednak w zestawieniu z takim "Vain Glory Opera" czy "Hellfire Club" wypada dość blado, niestety. Rozczarowania nie ma, szału też nie.

Vader / [ 26.11.2008 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Herman [ sraka@wp.pl ] 29-11-2008 | 15:49

Rozczarowanie jest i to duże...
Kupa i tyle :/


Zabor [ zabor6@op.pl ] 29-11-2008 | 16:07

Szału nie ma, ale to nie jest zła płyta. Miło się ją słucha.


cosm0 [ kosm2@o2.pl ] 28-05-2010 | 20:36

Nie mam pojęcia co autor recenzji miał na myśli pisząc, że "Ministry of Saints" przypomina 'Painting on the Wall" z płyty "Mandrake". Przesłuchałem sobie dwa kawałki jeden po drugim i osobiście niczego podobnego nie znalazłem. Przecież "Ministry of Saints' to typowy numer na zażalenie, wyładowanie się energią gitar w pochmurny dzień, natomiast "Painting...", to mega pozytyw, przy którym wszystkie złe wspomnienia odchodzą na bok, Kiedy słyszy się te wyśpiewane przez Tobiasa słowa "No more, crying...", to aż che się żyć. Szkoda, że melodia tych słów nie ciągnie się jeszcze dalej, ale z perspektywy czasu tak na prawdę niczego tej piosence nie brakuje. Uwielbiam ją, zawsze mi poprawia humor i jest jedną z moich ulubionych jeśli chodzi o ten zespół. Pozrównywanie "MoS" do niej to lekka przesada. W "Painting..." coś się dzieje, coś sprawia, że wywołuje refleksje,a tutaj? Gdy tego słucham uczucia się tłumią jeszcze głębiej, nie wypływają na zewnątrz. Powiem też, że podobnie jest z całą płytą "Tinnitus Sanctus". Beznadzieja i do tego ta martwa okładka. Płyta dobra, jeśli chcesz się zachlać i pogrążyć w dole na całego. Tym nie nacieszysz ucha. Przykro mi.




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!