Naprawdę długo czekałem na tę płytę. Jako wielbiciel zespołu, z emocjami czytałem kolejne newsy o nowym dziecku Edguy. Najpierw ciekawy tytuł, potem naprawdę dobra okładka, do tego pełne zachwytu głosy dziennikarzy. W końcu zapowiedzi samego Tobiasa Sammeta o wielkiej, epickiej i niesamowicie ambitnej płycie. Jak jest naprawdę?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że płyta będzie kontynuacją stylu z "Rocket Ride". Rzeczywiście tak jest. Wielu osób ten fakt nie ucieszy, fani bowiem z reguły wolą power metalowe oblicze Edguy. Powiedziałbym że na "Tinnitus Sanctus" składa się 80% hard rocka i 20% power metalu. Te 20% to przede wszystkim naprawdę wyśmienity "Speedhoven". Prawie 8 minut starego dobrego Edguy. Power metalowe naleciałości usłyszymy jeszcze w bardzo dobrym "Wake Up Dreaming Black", trochę słabszym "Pride Of Creation", fragmentach "Nine Lives" i refrenie "Dragonfly" (ten utwór to prawdziwy hymn). Pierwszy na płycie "Ministry Of Saints" może kojarzyć się z "Painting On The Wall" z płyty "Mandrake". Na płycie mamy jeszcze klasyczną rockową balladę "Thorn Without Roses", chwytliwy "9-2-9" i 2 wolniejsze, trochę nudnawe "Dead Or Rock" i "Sex Fire Religion". Na końcu jaja w postaci "Aren't You A Little Pervert Too".
Ocena tej płyty jest naprawdę ciężka sprawą. Jeżeli traktować ją jako power metalową byłoby raczej cienko. Ale jeżeli chodzi o chwytliwe rockowe granie inspirowane klasykami powiedziałbym, że to naprawdę niezły krążek. Niezły i tylko niezły. Takie kawałki jak "Speedhoven" czy "Wake Up Dreaming Black" pokazują jednak, że Edguy najlepiej sprawdza się w power metalowym graniu. Nie rozumiem dlaczego praktycznie porzucili ten kierunek, będąc jednym z najlepszych na scenie.
"Tinnitus Sanctus" nie jest złą płytą. Jest dobra, pełna świetnych melodii, chwytliwych refrenów, rewelacyjnych wokali. Jednak w zestawieniu z takim "Vain Glory Opera" czy "Hellfire Club" wypada dość blado, niestety. Rozczarowania nie ma, szału też nie.
Vader / [ 26.11.2008 ]
|