1. Paradise
2. Wings Of A Dream
3. Heart Of Twilight
4. Dark Symphony
5. Deadmaker
6. Angel Rebellion
7. When A Hero Cries
8. Steel Church
9. The Kingdom



"Kingom Of Madness" można uznać za pierwszy pełnoprawny album zespołu. Poprzedzał go tylko "Savage Poety", który po pięciu latach i tak został ponownie nagrany, ale o tym kiedy indziej. Opisywany przeze mnie album pochodzi z okresu, kiedy niemiecką grupą nikt się specjalnie nie interesował, a ich muzyka nie zatrzęsła metalowym światem, tak jak po wydaniu "Vain Glory Opera". Ale ja pragnę się dzisiaj skupić właśnie na tym, co gotowało się w podziemiach przez ten cały czas i dla jednych się wzniosło ponad Hades, a dla innych - pozostało w nim aż do dziś.

Muszę przyznać, że przesłuchując tę płytę nie byłem jakiś zadowolony nową generacją. Produkcja jest sucha, bezpłciowa, ALE… ma swój klimat! Gitarki brzmią na swój sposób ciężko, choć w tych solowych partiach, nie do końca zadowalają. Bas raczej ukrywa się pod górnymi partiami, perkusja brzmi jakby kompletnie z innego świata. Wokal… no cóż, na jego ewolucję musimy jeszcze poczekać do następnej płyty, podobnie jak z całą resztą. Mam tu na myśli wyrazistość brzmieniową, bo co do zdolności muzyków, nigdy nie miałem zwątpień. Trzeba wziąć jeszcze pod uwagę, że Tobias Sammet oprócz wokalu, miał na głowie bas, co nie dało mu się w pełni skupić na, i tak według mnie niezłym, modelingu głosu. Ale co nam przyniosły same utwory?

Otwierający "Paradise" rozpoczyna gra gitary akustycznej (chyba ten instrument brzmi tutaj najczyściej), która przeradza się w dobry riff, który może by pozostawił po sobie więcej ciężkości, gdyby była lepsza produkcja (ach, ponarzekam sobie dzisiaj na tą jakość). Sam kawałek ciekawy, minimalnie rozbudowany. Jest tu także gitarowe solo, które brzmi dziwnie zabawnie w tej oprawie. Przypomina mi jakieś egipskie klimaty. No dobra, od tego miejsca postaram się już nie odwoływać do tej sprawy, bo zrobię za dużo przystanków. Kolejny "Wings Of A Dream" to chyba najbardziej melodyjnie power-metalowy punkt na płycie. Dla ciekawostki powiem, że w 2001 roku został on ponownie nagrany i ukazał się na składance "Hall Of Flames". W tej jakości utwór jest totalną miazgą. Chociaż na albumie też robi pozytywne wrażenie. W zasadzie każda pozycja na "Kingom Of Madness" takie prezentuje na swój sposób. W "Heart Of Twilight" muszę wyróżnić piękną solówkę i samą melodię w zwrotkach. To zwolnienie naprawdę na mnie zadziałało. Tak samo jak kilka późniejszych fragmentów niektórych kompozycji. Przerywnik "Dark Symphony" i mroczny "Deadmaker", nie pozostawiły w moim umyśle zbyt wiele. Za to w "Angel Rebellion", znów muszę wyolbrzymić jeden moment, zamiast całej ścieżki. Mianowicie - samotną grę basu, gdzieś po środku utworu. Zawsze gdy dochodzę do szóstej ścieżki, czekam na ten fragment z niecierpliwością. Jako siódmy track, dostajemy fortepianową balladę "When A Hero Cries". Jako jedyna tego typu nuta na płycie, myślę że spełnia swoje zadanie znakomicie. Wycisza i odpręża na 4 minuty. Bardzo dobrze, że nie za długo. Następny "Steel Church" to po prostu kolejny solidny heavy-metalowy kawałek. Natomiast dziewiątki już nie sposób nie zauważyć, przede wszystkim ze względu na gabaryty - 18:23 min. Przecież to prawie 1/3 godziny! "The Kingdom", to bez dwóch zdań, najdłuższa kompozycja w dorobku Edguy'a. Zapewniam jednak, że nie sposób się przy niej nudzić, albowiem owy olbrzym składa się z niezliczonej ilości fragmentów, które zapadają w pamięć i których się tylko wyczekuje, słuchając "Królestwa". Jak w poprzedzających ścieżkach mieliśmy zmiany, to tutaj temat zmienia się 3 razy bardziej z nadzwyczajną łatwością i płynnością. Każdy riff, solówka, wyciszenie, jest pomostem dla kolejnego patentu. Na koniec uzupełnię, że gdyby nie "Theater Of Salvation", to z pewnością nazwałbym "The Kingom" największym dokonaniem zespołu jako kawałek długogrający. Tym majestatycznym sposobem kończymy bardzo ciekawy i udany album.

Płyta właśnie się skończyła, recenzja też powoli zbliża się ku końcowi. Wstrzymałem się do tej pory, ale nie wytrzymam dłużej. Jestem niezmiernie ciekaw, jak "Kingom Of Madness" zabrzmiałby nagrany teraz, w nowej oprawie. Osobiście uważam "Szaleńcze Królestwo" za czyn lepszy od "Dzikiej Poezji" i żałuję, że to właśnie ten pierwszy nie został nagrany na nowo. Jednak warto się zastanowić, czy takie brzmienie nadal by miało równie oryginalny klimat, jak za pierwszym razem. Takie niedomówienia produkcyjne mają czasami swoje zalety, szczególnie w tych spokojniejszych partiach. Patrząc na okładkę i słuchając muzyki z "Kingom Of Madness", dopada nas taki charakterystyczny klimat. Pełno zmian tempa, wyciszeń. Muszę pochwalić wszystkie utwory za całokształt. Praktycznie każdy ma jakieś swoje zejście z tematu, miejsce na bridge, czy głęboką solówkę. W dodatku wszystko jest na swoim miejscu i wie, kiedy się pojawić. Jak można się domyślić, z moich opisów utworów wynika, że nie same kawałki tu zapadają w pamięć, lecz ich wycinki. Na tym krążku, tak jak na każdym, liczą się chwile. Jednak tutaj, można to przetłumaczyć dosłownie. Może to się wyda śmieszne i niedorzeczne, ale taka jest prawda. Tym się właśnie różni "Kingom Of Madness" od pozostałych dzieci Edguy'a. Może dlatego siedział w podziemiach przez tyle czasu? No nie ma co, po takim kazaniu mógłbym napisać tylko jedno, jednak na tyle rozpędzony jeszcze nie jestem. Nie uznaję ani trochę tego wydawnictwa, za coś, co się może równać z "Vain Glory Opera", czy "Mandrake". Również trzymam ten kompakt zakopany pod ziemią, a wracam do niego tylko wtedy, gdy mam ochotę na coś, co jest równe, niezbyt głośne, nie daje po bani i ma swój klimat. Oczywiście wszystko dzięki produkcji...

Blackout / [ 09.04.2011 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =






© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!