Przed premierą "Clash Of The Gods" zespół zadbał o spory medialny szum. Pojawiła się Ep'ka "Home At Least" (w przypadku tego zespołu to częsty zabieg), była zabawa w odgadywanie tytułu albumu, pojawiły się oczywiście sample, oraz odsłanianie okładki fragmentami. Trzeba przyznać, że marketingowo wypadło to na piątkę z plusem. Ale to tylko przystawka do dania głównego, czyli nowego krążka.
Grave Digger od kilku lat wydaje płyty ze sporą regularnością i jak do tej pory udawało im się utrzymywać dosyć wysoki poziom tych albumów. Wiadomo jak to w życiu jest - czasami lepiej, czasami troszkę słabiej, no ale powodów do narzekań nie było. Właśnie... nie przypadkowo pojawił się ten czas przeszły. Nie owijając w bawełnę trzeba uczciwie przyznać, że tym razem Grabarz nagrał bardzo przeciętną płytę.
Cóż takiego wydarzyło się na albumie "Clash Of The Gods"? Pierwsze co daje się zauważyć to bardzo słaba gitara. Niestety Axel Ritt nie daje temu zespołowi tego co Manni Schmidt, czy Uwe Lulis. Niewątpliwie same kompozycje też są dosyć słabe i przeciętne. Oczywiście w dalszym ciągu jest to Grave Digger i nie ma mowy o jakimś niespodziewanym zwrocie w ich muzyce, czy jakimś niekontrolowanym odjeździe w inne rejony. Nie, od początku do końca mamy to co znamy z poprzednich płyt. Tylko w trochę gorszej jakości. Zespół stracił swoją moc i chyba też zabrakło pomysłów na wszystkie utwory.
Nie jest to jakaś totalna porażka, jest kilka ciekawych momentów. Na pewno wyróżniają się lekko orientalny (tak, wiem to moja słabość) "Clash Of The Gods", czy rozpędzony "Walls Of Sorrow" z obowiązkowymi zwolnieniami w refrenach. Niezłe momenty można odnaleźć w "Medusa", "God Of Terror", czy "Warriors Revenge". I to chyba byłoby na tyle. Niestety na całym albumie sporo jest mielizn, zwolnień i zwykłej nudy. Brakuje wyrazistych riffów, do solówek też można się przyczepić. Nie ma w tym ognia i mocy. Posłuchajcie takiego "Death Angel And Grave Digger" w którym te wszystkie wady elegancko się zogniskowały. Efektowny wstęp i nic poza tym. Materiał zawarty na tym albumie jest na równym poziomie, szkoda tylko, że to zaledwie przeciętność z kilkoma lepszymi momentami.
Nie da się ukryć, że kryzys dopadł Grabarza. Może ostatnimi laty za dużo tych płyt Niemcy wydają? Pewno tak. Odnoszę wrażenie, że ta płyta powstała trochę na siłę. Albo po prostu muzycy mieli do zaproponowanie tylko tyle. Jakby to nie było, nie ma co załamywać rąk. Fani płytę kupią, będą jej słuchać i na pewno znajdą na niej dźwięki, które sprawią nieco radości. Dla mnie Grave Digger to zespół na który mam zawsze czas i na kolejne płyty czekam z umiarkowanym optymizmem. Niestety tym razem zostałem lekko rozczarowany i pozostało mi oczekiwanie na kolejny album. Mam nadzieję, że do tego czasu ten kryzysik zostanie zażegnany i otrzymam znacznie lepszy materiał. Czego Wam i sobie jak najbardziej szczerze życzę.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 25.08.2012 ]
|