Ależ ta kapela się rozwija. Soczyste gitary z okiełznanymi, ale cały czas zadziornymi (co do tego nie ma chyba wątpliwości) solówkami i szybkimi oczywiście partiami, w których brak jednak prostych, pochodzących bezpośrednio od punka motywów jak to miało miejsce wcześniej. Do tego wokal na tym nagraniu jest spokojniejszy, jakby bardziej stonowany i stanowczy (lepszy nośnik dla ważnych treści?). To wszystko sprawia, że to płyta mocno refleksyjna w moim odczuciu i z pewnością dojrzalsza niż poprzedniczka. Jednak przede wszystkim to album bardzo perkusyjny, z potężnymi bębnami, ostrym werblem i wyrazistymi stopami. Slayer zyskał nowy wymiar już w samej warstwie brzmieniowej garów a mamy jeszcze Dave'a - ten człowiek to bohater tego longplaya, to nie bębnienie, to gra w pełnym tego słowa znaczeniu, finezja i rozkosz.
Te dwa słowa doskonale określają również tytułowy kawałek, dodałbym kolejne dwa: majestat i piękno. Genialne wejście na gitarach, za chwilę wchodzi czempion i zostajemy przez perkusję nieźle poturbowani. Przez cały numer jest niezwykle klimatycznie, na końcu gitary wybrzmiewają i wpadamy w zadumę, z której wyrywa nas szybki "Silent Scream": riffy latające po całej głowie, na dodatek wykonujące jakieś karkołomne ewolucje - tak postrzegam ten kawałek. "Live Undead" - poza tym, że zwraca moją uwagę niesamowity motyw pod solówką, to z tym utworem mam tak, że za każdym razem niecierpliwie czekam na te przybicia na końcu. "Behind The Crooked Cross" - kopie jak prąd, to pierwszorzędny, świetnie rozkręcający się, rytmiczny kawałek. "Mandatory Suicide" - mamy tutaj nietypowy jak na tę kapelę zabieg w postaci melorecytacji. To mój ulubiony numer, w którym Slayer dotyka rdzenia, czułego nerwu, żywego mięsa - ten utwór jest jak operacja na otwartym sercu. Potem jest energetyczny "Ghosts Of War" - ze zwolnieniem i bębnami w 3:12, które piorą na kwaśne jabłko. Kolejny to "Read Between The Lies", gdzie zwrotka robi wrażenie nieszablonowej jak na Slayera - ten rytm i śpiew Toma, poza tym to w ogólnym rozrachunku przeciętny numer tej formacji jak dla mnie, ale przeciętny ma swoiste znaczenie w przypadku Slayera. Tak samo "Cleanse The Soul" - trzyma poziom, jest żywioł owszem, jednak czuję jakiś niedosyt. Płytę zamykają: bardzo udany cover Judas Priest - "Dissident Aggressor" i "Spill The Blood", którego początek to również niespotykany jak dotąd patent u Kerry'ego i Jeff'a, takiego spokoju nie było, ale w tym właśnie tkwi jego siła. Poza tym to dobrze - musimy wylizać rany.
Mat / [ 02.07.2011 ]
|