Pamiętam ten czas. To był rok 1998. Francuzi właśnie wygrali mistrzostwo świata, a ja kończyłem podstawówkę. Byłem wtedy młodym szczylem i dopiero wsiąkałem powoli w metalową muzykę. Slayer... Taak ta nazwa była mi znana. Jeden z kumpli mówił kiedyś, że to legenda i w ogóle. Ich nowa płyta "Diabolus In Musica" z wierzchu wyglądała całkiem fajnie. Klimatyczna, mroczna okładka bardzo szybko przekonała mnie, ze warto zainwestować w to cacko własne, ciężko oszczędzone pieniądze. Szybko pognałem do domu po kasę i jeszcze tego samego dnia kupiłem album za ponad 60 zł. Do dzisiaj żałuję...
Najśmieszniejsze jest to, ze ta płyta na początku nawet mi się podobała. Było ostro ciężko i do przodu, a przecież o to w metalu ma chodzić. Dziś z perspektywy czasu, mając na uwadze wczesne dokonania zabójcy oraz masę innych równie genialnych krążków, nie widzę w "Diabolus In Musica" prawie nic, co potrafiłoby mnie zainteresować. Jest to zdecydowanie najgorszy Slayer. Zaznaczam, ze straszliwie nie znoszę hardcore'a i wszelkiego typu nowoczesnych klimatów, a co serwuje nam tutaj czwórka Kalifornijczyków??? Ot właśnie kupę tego nowomodnego gówna. Jedynie do produkcji nie można się przyczepić. Rick Rubin to profesjonalista w każdym calu i on jako jedyny nie dał tutaj ciała.
Przejdźmy do szczegółów. Na płycie mamy 10 kompozycji. Zaczyna się całkiem dobrze. Powolny wstęp do "Bitter Peace", później znana slayerowa jazda, zwieńczona solówkami. Drażnią trochę przesterowane wokale Arayi, ale do tego można się już było przyzwyczaić na "Divine Intervention", idzie to ostatecznie przełknąć. Słuchajcie jednak dalej. Przy dwójce czyli "Death's Hand" widać już wyraźnie, czyją muzyką zainspirowany był wówczas Slayer. Bujany motyw straszliwie denerwuje, Jeff i Kerry przespali czas przeznaczony na sola. Tak, ten kawałek mógłby nagrać równie dobrze Korn, albo inne gówno. Dalej nie jest jednak lepiej. Taki "Overt Enemy" da się wprawdzie jeszcze słuchać, jednak na "Stain Of Mind" Tom znowu próbuje rapować. Z kolei na "Love To Hale" drze się niczym zarzynane prosie. Tragedia! Riffy są proste niczym konstrukcja cepa, dobrych solówek tez jest jak na lekarstwo. Paul Bostaph nigdy nie zbliżył się do poziomu gry Lombardo, lecz zawsze uchodził za pałkera więcej niż dobrego. Tutaj nie pokazał jednak absolutnie nic.
"Diabolus In Musica" to zdecydowanie najgorsze wydawnictwo spod szyldu Slayer. Aż trudno uwierzyć, ze to ta sama, kapela, która nagrała kiedyś "Reign In Blood", "Hell Awaits" czy "South Of Heaven"... Ludzie, dobra rada, po prostu NIE KUPUJCIE tej płyty. Jest tyle znakomitych krążków na rynku. Naprawdę można dużo lepiej wydać pieniądze. Nie warto nawet ściągać tego materiału z sieci. Szkoda czasu.
Venom / [ 05.10.2006 ]
|