Cóż, okłamał nasz Rudzielec... Znowu... "The System Has Falied" miała być już na pewno ostatnią płyta spod szyldu Megadeth. Mustaine zarzekał się, że nic więcej nie nagra, no może zacznie karierę solową (a czym jest tak naprawdę Megadeth, jeśli nie jego solowym projektem?). W sumie był to niezły chwyt marketingowy, bo fani walili na koncerty drzwiami i oknami żeby jeszcze chociaż raz zobaczyć legendę na żywo. Tymczasem jakiś czas temu dotarła do mnie wiadomość, że Dave siedzi w studiu i nagrywa.... Co się działo w międzyczasie w kapeli? Oczywiście nie mogło się obyć bez zmiany w składzie. James MacDonough długo nie cieszył się etatem basisty i został zastąpiony przez Jamesa Lomenzo. Mimo wszystko jednak wygląda na to, że Rudy wykrystalizował już w miarę stałą ekipę...
Muszę się przyznać, że jakoś nie napalałem się na ten krążek. Dziwne to, bo "The System Has Falied" był naprawdę bardzo dobrym materiałem, zdecydowanie najlepszym, jaki Megaśmierć popełniła od czasu "Rust In Peace". Może podskórnie czułem, że nie będzie to nic rewelacyjnego? Optymistycznie nie nastrajał także "Gears Of War", który można było pobrać z sieci jeszcze przed premierą. Wiedziałem jednak, że tak, czy owak i tak kupię ten album. Tak tez się stało. Któregoś pięknego dnia zobaczyłem pstrokatą okładkę "United Abominations" na półce jednego z olsztyńskich sklepów muzycznych i już po godzinie siedziałem sobie na stancji w fotelu ze słuchawkami na uszach...
Pierwsze rzeczą, jaka zwróciła moja uwagę, był tytuł... Zjednoczone Paskudztwo? Skojarzenie z Organizacja Narodów Zjednoczonych nasuwa się samo... Cóż... Mustaine nigdy nie stronił od tematów politycznych. Jeśli chodzi o oprawę graficzna, to trzeba przyznać, może się ona podobać. Anioł na tle płonącego budynku ONZ - bardzo sugestywne... Jak wygląda sama muzyka? Rudy na dobre powrócił do thrashu i chwała mu za to. Jest to na pewno kawał drapieżnego grania, choć płyta może nie przygniata tak swoim ciężarem jak jej zacna poprzedniczka... Utwory są niestety nierówne i oprócz kilku pereł spotykamy także trochę wypełniaczy. Warto tez zwrócić uwagi na solówki, które po prostu wywiercają dziury w czaszce.
Na krążku znajdujemy jednacie numerów. Spokojne intro przeradza się w iście thrashową młóckę. "Sleepwalker" to idealny wstępniak, szybki, bezkompromisowy. Dave po prostu nie zostawia tutaj jeńców. Dwójka czyli "Washington Is Next!" to także kawał dobrej roboty. Zaczyna się piękna solówka i dalej jest równie świetnie. Najlepsza na płycie jest jednak czwórka czyli utwór tytułowy. Pełno tu kapitalnych melodii, a solówki po prostu kładą na łopaty. Nie waham się napisać, że to jeden z moim ulubionych utworów Megadeth... Na czwartym kawałku... kończy się dla mnie niestety płyta.... Prawie.... Przyznaję to z bólem serca, ale reszta numerów jest po prostu straszliwie przeciętna i jednym uchem wlatuje a drugim wylatuje. Słuchałem ich już kilkadziesiąt razy i nie ma tam nic, co wryłoby mi się w czaszkę. No może poza nowa wersją "A Tout Le Monde", ale każdy kto mnie zna wie, że "Youthansia" nie jest moim ulubionym wydawnictwem Megadeth. Jedynym wyjątkiem od reguły jest ostatni wałek - "Burnt Ice", który po prostu urywa łeb i można by rzec, jest jedną wielka solówką.
"United Abominations" to bardzo nierówna płyta. Oprócz kilku bardzo dobrych czy wręcz znakomitych numerów mamy tu masę wypełniaczy. Wielka szkoda, bo po przesłuchaniu paru początkowych numerów myślałem, że mam do czynienia z kandydatką na płytę roku... Rudy i spółka nie musieli się tak śpieszyć. Naprawdę wybaczyłbym im, gdyby krążek ukazał się za dwa lata, a wszystkie numery były na poziomie kawałka tytułowego. Dave zarzeka się, że to na pewno ostatni album Megadeth, że po trasie promocyjnej zespół się rozpadnie. Jakoś nie chce mi się w to jednak wierzyć. Mogę się założyć, że za 2-3 lata Mustaine zaserwuje nam kolejną porcje thrashowego łojenia...
Venom / [ 08.02.2008 ]
|