Ktoś nie zna tego albumu??? Wolne żarty. Pewnie większość z Was swoją metalową przygodę zaczynała od leniwych dźwięków "Load". Ja sam również zaliczam się do tej grupy. Z tego też powodu szósty album Metallicy darzę szczególnym sentymentem, choć nie mam złudzeń: nie jest on szczytowym osiągnięciem Amerykanów.
Rok 1996 to w obozie Czterech Jeźdźców czas wielkich zmian. Po niewiarygodnym sukcesie komercyjnym poprzedniego krążka, zwanego popularnie "Black Albumem", Metallica ruszyła w trzyletnią, morderczą trasę koncertową, grając na największych festiwalach i przybywając m.in. do Polski. Pełno nagród i wyróżnień (w tym statuetka Grammy), stadiony pełne fanów, ciągła obecność w radiu i telewizji, a co za tym idzie coraz bardziej wypchane portfele odcisnęły na chłopakach trwałe piętno. Wreszcie pod koniec 1994 roku Metallica wlazła do studia, aby zarejestrować nowy materiał. Początkowo planowano wydanie albumu podwójnego. Później, w miarę przedłużania się czasu nagrywania, zrezygnowano z tego pomysłu i postanowiono podzielić kawałki na dwie części (13 numerów trafiło później na wydany w 1997 r. "ReLoad"). W międzyczasie Kalifornijczycy wyskoczyli ze studia na mini trasę, grając kilka nowości, min "Devil Dance" i "2x4".
Wreszcie 3 czerwca 1996 roku na półki sklepów trafiła ciepła jeszcze płyta o nazwie "Load". Fani byli w szoku. Czterej Jeźdźcy zmienili całkowicie swój image. Ścieli włosy, zamienili skóry i ćwieki na modne ciuchy od Armaniego. Uproszczone zostało także logo zespołu. Największe zmiany zaszły jednak w samej muzyce. Już na "Black Album" Metallica pokazała nam swoje łagodniejsze oblicze przeskakując z thrashu na klasyczne heavy. Tu chłopaki poszli jeszcze krok dalej. Nowe kawałki były straszliwie "rozmiękczone". Zalatywały hard rockiem, bluesem, a nawet country! Nie muszę chyba mówić, jak przyjęto nowe dzieło czwórki z San Francisco w całym metalowym światku. Mnóstwo fanów czuło się oszukanych, nie zostawiając na "Load" suchej nitki. Pojawiały się opinie, ze Metallica się sprzedała, że przy kończącej się koniunkturze na thrash przerzuciła się na nowy, modniejszy gatunek muzyki. Nowe wydawnictwo Larsa i spółki spotkało się także z miażdżąca krytyką w prasie. Mimo to album sprzedawał się niczym świeże bułeczki i szybko zadomowił się na pierwszych miejscach list przebojów. Na koncertach Czterech Jeźdźców nadal pojawiały się tłumy...
Na krążku znajdujemy 14 kompozycji. Dominują tempa średnie i wolne, co związane jest oczywiście ze zmiana stylu. Album przesłuchany w całości wydaje się monotonny i troszkę się dłuży. Na szczególna uwagę zasługują moim zdaniem cztery utwory. Otwierający płytę "Ain't My Bich" to jak na "Load" numer szybki. Na kilometr zalatuje bluesem. Bardzo podoba mi się tu świetna, "bujana" solówka Kirka. Czwórka czyli "Until It Sleeps" to typowa metallicowa kołysanka. Kawałek posiada naprawdę niesamowity klimat. Warto dodać, ze właśnie do tego utworu Kalifornijczycy nakręcili chyba najlepszy swój teledysk. Piątka - "King Nothing" to także nastrojowy numer. Świetnie sprawdza się na koncertach. Najbardziej nietypowy kawałek na płycie to "Mamma Said". Jest to... ballada country. No cóż, większość fanów starej Mety nie może tego słuchać, mi jednak ten utwór bardzo się podoba. Jest wolny, usypiający, ale chwyta za serducho. Oprócz tych perełek na "Load" spotykamy całą masę wypełniaczy na czele z nudnym jak flaki z olejem "Hero Of The Day", czy bezpłciowym "Poor Twisted Me" - tu eksperyment z przesterowanym wokalem Jamesa całkowicie nie wyszedł.
"Load" jest dobrym albumem. Nie jest to thrash metal. Ba nie jest to w ogóle metal, ale szóste dziecko Larsa i spółki posiada naprawdę wiele momentów potrafiących zainteresować słuchacza. Niestety zdążają się i słabsze kawałki. Moim zdaniem chłopaki powinni lepiej wyselekcjonować materiał, wybrać najmocniejsze utwory z "ReLoad" i wydać wszystko jako jeden krążek. Wtedy byłaby to jedna z najlepszych hardrockowych płyt, jakie w życiu słyszałem, tak daję tylko 7\10. Może troszkę za wysoko, ale to przez sentyment...
Venom / [ 05.03.2007 ]
|