Jako człowiek bardzo lubiący thrash metal, szanuję Metallicę za to co zrobiła na początku kariery. Za wszystkie te genialne sola, riffy, za złość i agresję lejącą się z każdego numeru. Potem było już gorzej. Co by tu nie gadać "Load" i "Reload" szczytowymi osiągnięciami Amerykanów nie były, ale dało się jeszcze tego słuchać. Każdy oczekiwał powrotu Metallicy z prawdziwego zdarzenia. Zewsząd atakowany stwierdzeniami, że oto "St. Anger" będzie płytą starej Metallicy, że materiał brzmi mocno i ciężko, że będą to czasy "Master Of Puppets" i "And Justice For All" mocno się napaliłem. Już kiedyś powiedziałem, że Lars i spółka się wypalili, ale co tam zawsze mogłem się mylić. Nie powiem, czekałem na ten krążek.
Wreszcie stało się, "St. Anger" znalazł się w moim Hi-Fi, i co? Zero, zupełnie nic. Powiem Wam, że ten album to totalne bagno. Takiego syfu Metallica nie nagrała jeszcze nigdy. Ciężko znaleźć na tym krążku coś pozytywnego, coś co przynajmniej na drobną chwilą zatrzymałoby przed wywaleniem go przez okno. Może brzmienie? Rzeczywiście jest ciężkie, czasami wręcz garażowe, ale co z tego. Kompozycje ciągną się jak flaki z olejem. Może perkusja? Chyba najjaśniejszy punkt tego krążka. Chociaż i tak może trochę śmieszyć, miejscami to przypomina walenie kijem w jakąś puszkę. Raz na jakiś czas Lars sypnie ogniem na dwie stopy i to wszystko. Ludzie to ma być metal?
Jedziemy dalej, gitary? Kirk chyba spał w czasie przeznaczonym na jego partie. Jak to możliwe, że tak znakomity gitarzysta, człowiek, który ma na koncie masę genialnych riffów nie zagrał na tym krążku ŻADNEJ solówki. Toż to zgroza. Przestępstwo w biały dzień. Chcecie się dalej pośmiać? Tak? Proszę bardzo, posłuchajcie wokali James'a. Już dawno nie miałem takiego ubawu przy słuchaniu jakiejś płyty. Widać, że chłopak nieudolnie rapując stara się zaimponować młodzieniaszkom z nu metalowych zespolików. Ale jak się jedzie na trasę z Limp Bizkit trzeba trochę umieć nie? Nie mam ciśnienia na ten krążek, gdyby był krótszy dostałby zdecydowanie wyższą ocenę, tak to dla ludzi słuchających metalu z prawdziwego zdarzenia to istna katorga. Kawałki są za długie, zagrane bez polotu, bez żadnego pomysłu, bez chociażby rockowego zacięcia. Dno, dno i jeszcze raz dno.
To ma być powrót po 6 latach ciszy? Czy ten krążek można chociaż w jednym procencie porównać do starych płyt Metallicy? Nigdy w życiu! "St. Anger" to nic innego jak płyta nastawiona na wielomilionową sprzedaż, w końcu będą tego słuchać wszystkie dzieciaki, mówiąc jacy to z nich wielcy metalowcy. Razi mnie takie podejście to starych fanów. Po co było pieprzyć takie głupoty? Chyba tylko po to aby krążek miał te kilka milionów sprzedanych kopii więcej.
Kończę te wypociny bo naprawdę nie chcę już słuchać tej płyty. Obcując z tym chłamem już kilka godzin patrzę na "Ride The Lightning" i "Master Of Pupets". To ten sam zespół? Podobno tak...
Krzysiek / [ 11.11.2003 ]
|