Pamiętacie jeszcze ten czas kiedy świat się zatrzymał i nie można było niczego? Nie można było iść do parku, na piwo ze znajomymi do knajpy, kina i teatry zamknięto na cztery spusty i tym podobne akcje? No właśnie - porąbane czasy, ale na szczęście (jak na razie) za nami. W tych ciężkich czasach muzyczny biznes też oczywiście się zatrzymał i zespoły straciły swoje spore źródło dochodu. Nie było koncertów, o trasach i festiwalach nie wspominając. Muzycy zaczęli kombinować wedle powiedzenia, że "każdy orze jak może" i pojawiły się "wirtualne" koncerty, czy też po prostu streamy. Zespół na scenie gra swoje numery, a publika ogląda to przez Internet. Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie do rejestracji takiego występu i wydaniu go w późniejszym terminie. I takim to właśnie wydawnictwem jest "Green Valley" od Candlemass.
Tej formacji nikomu nie trzeba raczej przestawiać i jak sądzę - każdy wie, czego się po tej muzyce spodziewać. Krótko mówiąc ta formacja wrzuciła do ogródka doom metalowego kilka kamieni milowych i przez lata fascynuje kolejne pokolenia fanów. Dodać należy, że pomimo dosyć częstych zmian na posadzie wokalisty ta muzyka wciąż jest z jednej matrycy. I tak właśnie brzmi ten zespół na tym wydawnictwie. Materiał, który Candlemass zagrał tego dnia pochodzi z czterech albumów, a trzy z nich to lata osiemdziesiąte: "Epicus Doomicus Metallicus", "Nightfall" i "Ancient Dreams". Rodzynkiem jest tylko kompozycja "Astorolus", która pochodzi z płyty "The Door to Doom" z 2019 roku (na płycie tytuł jest troszkę dłuższy).
Nie jest to "pełnoprawna" koncertówka, bo brakuje publiczności i typowych interakcji muzyków z fanami. A tak poza tym to wszystko się zgadza - muzycy grają na scenie i odgrywają kolejne kawałki w warunkach studyjnych, ale utwory mają koncertowy sznyt i są po prostu "żywe". A dodatkowo na dwóch wcześniej wspomnianych płytach śpiewał Messiah Marcolin, a jak wiemy teraz frontmanem w Candlemass jest Johan Längquist znany z debiutu. Jest to niewątpliwie gratka dla fanów, żeby usłyszeć jak ten wokalista brzmi w tych numerach.
No i mamy jeszcze "Doom Jam" - typowo koncertowy przerywnik w postaci instrumentalnego grania. Pełni też rolę intro przed zabójczą przecież końcówką tego koncertu w postaci "A Sorcerer's Pledge", "Solitude" i "Demon's Gate" - palce lizać, prawda? Wcześniej też jest nielicho, bo przecież te wszystkie utwory gniotą czachę po całości. Nikt jeńców nie zamierzał brać i nie ma zmiłuj. Fajną robotę też robi brzmienie tego materiału, bo nie jest przesadnie wymuskane i wypieszczone, a bardziej przydymione i stonowane. Dzięki temu słychać, że zespół gra na żywo i odbiór jest przyjemny.
Może i "Green Valley" to nie jest jakieś spektakularne wydawnictwo, ale swoja wartość niewątpliwie ma. Ja bardzo lubię wokal Johana i sporo przyjemności sprawiają mi te numery z debiutu, ale i też fajnie posłuchać go w kawałkach z kolejnych płyt. Do CD dołączony jest DVD z zapisem tego występu, ale o tym kiedy indziej w innym dziale. Ja właśnie słucham tej studyjnej koncertówki i oczywiście zachwycam się numerem "Solitude"... Co to jest za numer... "...and please let me die in solitude...".
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 02.05.2024 ]
|