01. The Prophecy 02. Dark Reflections 03. Voices In The Wind 04. Under The Oak 05. Tears 06. Into The Unfathomed Tower 07. The Edge Of Heaven 08. Somewhere In Nowhere 09. Through The Infinitive Halls Of Death 10. Dawn 11. A Tale Of Creation
Czwarta płyta w dyskografii Candlemass zatytułowana "Tales Of Creation" wydana została we wrześniu 1989. Niecały rok po poprzedzającej ją "Ancient Dreams". Mimo że album ukazał się w roku 1989, większość materiału napisana została jeszcze w 1985 i była wydana jako demo pod takim samym szyldem jak recenzowany dziś materiał.
W porównaniu do poprzednich płyt zmian w składzie nie ma. Klasyczny line-up Candlemass jest w całości obecny. Również różnic w muzyce Szwedów nie ma, trzymają się oni cały czas swojej ścieżki obranej kilka lat wcześniej. Z paroma wyjątkami, o czym za chwile. Na "Tales Of Creation" znalazło się 11 numerów z których 3 z nich to introdukcje świetnie zgrywające się z ich rozwinięciami. Mam tutaj na myśli "The Prophecy", "Voices In The Wind" oraz "Dawn". Bardzo fajnym pomysłem było ponowne nagranie klasyka jakim jest "Under The Oak". Mimo że nie ma wielkiej różnicy (poza wokalem) między wykonaniem z debiutu a "Tales Of Creation" to jednak bardziej podoba mi się jego starsza wersja. Pozycją dość nietypowa jak na standardy Candlemass oraz doom metalu będzie tutaj szóstka czyli: "Into The Unfathomed Tower" który jest numerem czysto... speed metalowym. Ten wspaniały trzyminutowy instrumental atakuje mnóstwem genialnych solówek, tak, Lars Johansson po raz kolejny przechodzi samego siebie co udowadnia w każdym możliwym momencie.
Ciężko tutaj wybrać jeden numer który by odstawał na minus lub na plus. Oznacza to tylko to że Szwedzi nagrali płytę bardzo równa pod względem kompozytorskim. Najbardziej znanym elementem nazwałbym pierwszy po krótkim intrze "Dark Reflections". Zaczyna się przyspieszonym mega ciężkim riffem zapadającym bardzo szybko w pamięć. Już od samego początku nie można pomylić tego z żadnym innym zespołem. Wspomniany wcześniej motyw przewodni obecny jest przez wszystkie zwrotki i świetnie się z nimi komponuje. W refrenie numer zwalnia i dostajemy kolejny kapitalny doom metalowy riff i śpiew Messiaha, od którego nie ma opcji żeby słuchacza nie przeszły ciary. Po refrenie słychać jeszcze jedną porcje ciężkiego riffowania i później numer wraca na stare tory z główną zagrywką. Po prostu cudo. Nie będę opisywał każdego kawałka osobno bo mija się to z celem, ale poświecę więcej uwagi jeszcze paru pozycjom. Następnym fragmentem, w którym występuje przyspieszenie jest numer 9 czyli: "Through The Infinitive Halls Of Death" można go śmiało postawić obok "Dark Are The Veils Of Death". Użyłem tego porównania, ponieważ są one dość podobne w budowie i uważam, że jeden jest młodszym bratem drugiego. Nie ma w tym nic złego, nie da się również wybrać który jest jednoznacznie lepszy. Oba z nich zaczynają się wolnym jadącym niczym czołg ciężkim riffem by później znacznie przyspieszyć na zwrotce. Zmiany tempa i nastroju znajdziemy przez cały czas jego trwania. Kolejny bezbłędny punkt albumu. Rzeczą chwytająca bardzo mocno za serce jest "The Edge Of Heaven". Piękny balladowy początek z genialnym śpiewem Marcolina sprawia że u słuchacza mogą pojawić się łzy w oczach. Później już mamy Candlemass który wszyscy znamy i uwielbiamy.
Podsumowując: Szwedzi nagrali kolejny klasyk w swojej dyskografii. Wielka szkoda jak się miało okazać później że był to ostatni na wiele lat album w klasycznym składzie z Messiahem, jednak trzeba się cieszyć tym co mamy, a mamy naprawdę bardzo wiele, bo tak klimatyczne i wspaniałe albumy nie powstają często. Myślę że i tak każdy kto nazywa siebie fanem Candlemass czy doom metalu zna tą płytę od deski do deski. Jednak jeżeli znajdzie się ktoś kto tych wspaniałych dźwięków nie kojarzy, natychmiast powinien to zmienić. Pozycja obowiązkowa.