01. Wizard of the Vortex 02. Sweet Evil Sun 03. Angel Battle 04. Black Butterfly 05. When Death Sighs 06. Scandinavian Gods 07. Devil Voodoo 08. Crucified 09. Goddess 10. A Cup of Coffin
Trzy lata czekaliśmy na kolejne wydawnictwo z logo zespołu Candlemass. Wydana w 2019 roku płyta "The Door to Doom" była bardziej oczekiwana, bo wiadomo, że powrót Johana Längquista za mikrofon to była wielka sprawa dla fanów tej kapeli. Album został całkiem dobrze przyjęty i to również pokrywa się z moimi odczuciami. A jakie mam wrażenia po lekturze płyty "Sweet Evil Sun"?
W skrócie: jest dobrze. Czy doskonale? No tutaj nie mogę się podpisać. Candlemass nie wymyślił i nie zagrał nic, czego byśmy się nie spodziewali. Jak to u nich, duszna piwnica miesza się z dobrymi melodiami, nie brakuje melancholii, smutku i beznadziei. Doom metal na całego. Mamy pulsujące riffy i ciekawe wokale na froncie. Momentami jest bardzo transowo i klimatycznie. Bez problemu można zanurzyć się w tej gęstej mazi i pozwolić, żeby wciągała coraz mocniej i mocniej. W opozycji stoją melodyjne fragmenty, które przyjemnie przełamują ten cały mrok, podobnie jak te charakterystyczne przyspieszenia.
"Sweet Evil Sun" to niewątpliwie spójna całość, ale tutaj zaskoczenia nie ma, bo Leif Edling odpowiada za cały materiał i teksty. Z drugiej strony brakuje ciutkę różnorodności w tych kompozycjach. Gdzieś w trakcie kolejnego odsłuchu pojawia się myśl, że przydałby się jakiś element delikatnego zaskoczenia słuchacza. No ale to już takie moje "chciejstwo" trochę. Z tych wszystkich kompozycji na pewno na dłużej w głowie pozostaje "Scandinavian Gods" z ciężkimi riffami i świetnymi, mocarnymi wokalami. Mocno melancholijny "When Death Sighs", czy ciężki "Angel Battle". Nie sposób przejść obojętnie obok refrenu w utworze tytułowym, czy też w "Black Butterfly". Świetnie siadło mi to przyśpieszenie w "Goddess" i właśnie takich przyjemności odrobinę mi brakuje na całym albumie.
Nie da się też ukryć, że cały materiał charakteryzuje jakaś taka... łagodność? Nie do końca wiem jak to zdefiniować, ale jest w tym graniu dużo "spokoju" i wyciszenia. Słucham go z duża przyjemnością, ale bez wypieków na twarzy. Wychodzi na to, że Candlemass nagrał dosyć dobry i bezpieczny album. Fanów nie zawiódł, do okazjonalnego posłuchania też jak najbardziej się nadaje, a i na pewno przyciągnie kogoś nowego do zespołu. Ja raczej będę wracał do niego sporadycznie, ale złego słowa o nim nie powiem.