Paradise Lost to zespół, który zarówno w Polsce jak i na całym świecie cieszy się dużą sympatią swoich fanów i tylko ich. Dosyć trudno przyswajalny styl nie każdemu się podoba, a historie, w których fani skandynawskiego death metalu obrzucali Paradise Lost owocami urosły już do legendarnych. Niemniej każda wieść o pojawieniu się nowego albumu grupy jest elektryzująca. Nie było inaczej z następcą "In Requiem" zatytułowanego "Faith Divides Us - Death Unites Us".
Na wstępie przyznam, że nowy materiał Paradise Lost jakoś szczególnie nie zachwycił mnie. Premierowy krążek grupy liczącej ponad dwie dekady działalności na scenie, zawiera mniej więcej po połowie fragmentów dobrych i słabych. Zacznijmy zatem od tych pierwszych. Przede wszystkim imponuje szybkość z jaką Paradise Lost prezentuje w niektórych kompozycjach. Grupa słynąca z mrocznego i przytłaczającego klimatu, na "Faith Divides Us - Death Unites Us" przygotowała wiele rozpędzonych momentów. Pokrycie tych słów znajdują bogate fragmenty takich utworów jak "As Horizon Ends", "I Remain", "Frailty", "The Rise Of Denial" czy "Universal Dream", którym szaleńczy rytm nadają w największym stopniu gitarzyści Aaron Aedy i Gregor Mackintosh. Zespół przy tym nie traci (w większości przypadków) na ciężkości. Fani dołujących fragmentów powinni być usatysfakcjonowani tłem nowego krążka grupy, które do najbardziej optymistycznych nie należy. Ojców takiego stylu jest kilku. Nie tylko same klasyczne instrumenty, różnorodny wokal Holmesa, ale i szereg sampli, których wyraźną obecność uświadczyć możemy np. w "First Light" czy "In Truth". Inna sprawa, która wprawia w dobry nastrój to wokale Nicka Holmesa. Na "Faith Divides Us - Death Unites Us" możemy uświadczyć je w najbogatszej palecie - od ciężkich "gardłowców" po subtelny i delikatny śpiew czy wreszcie takie przetwarzane na komputerze. Holmes się starzeje, ale wciąż wiele potrafi z siebie wydobyć. Ukoronowanie jego siły wokalnej przychodzi na tytułowym "Faith Divides Us - Death Unites Us", będącym zresztą moim ulubiony utworem na płycie. Poprzedza go spokojny niepozorny wstęp, który w pewnym momencie uderza z całym impetem w agresywne, potężne brzmienie. Od tego momentu klimat tego utworu umieszczony jest na dwóch biegunach - ciężkim i szybkim, a jego natężenie zależy od siły wokali Holmesa. Na tym jednak utwór się nie kończy, bo jeszcze zaskakuje niespodziewanym osiągnięciem półśrodka pomiędzy wspomnianymi biegunami, a zatem i odczuwalnym, kompromisowym tempem. Gdyby pozostałe kompozycje Paradise Lost posiadały tyle ciekawych elementów co utwór tytułowy, to pewnie byłaby to płyta ocierająca się o geniusz, a niestety brakuje jej do tego sporo. Wydawać by się mogło, że w tle wymienionych wcześniej atutów "Faith Divides Us - Death Unites Us" będzie można wybaczyć wiele, ale to tylko złudzenie. Przede wszystkim jak na dłoni wychodzi brak myśli w konstruowaniu utworów. Kilka z nich wydaje się (pomijając tekst) wręcz identycznych.
Paradise Lost przy wielu utworach zachowuje dwa proste schematy. Pierwszy z nich to: szybkość na ciężkich riffach, melodyjny refren, solówka i jeszcze raz szybkość na ciężkich riffach, zaś drugi polega na zrobieniu hałasu przy wstępie utworu i kombinowaniu z brzmieniem w kolejnych jego częściach. Nie ma w tym nic złego, tym bardziej, że zespół technicznie nieźle się trzyma, ale takie schematy pojawiają się przy większej ilości utworów. Wyłamują się z tego wspominany wcześniej utwór tytułowy oraz quasi balladowy "Last Regret", ale nie uwalnia to "Faith Divides Us - Death Unites Us" od wrażenia krążka nudnego i wtórnego. Szkoda, bo zapewne gdyby zespół posiedział jeszcze trochę w studio to zamiast "krążka z momentami" otrzymalibyśmy najpewniej naprawdę wartościowy kawałek muzyki. Jak pokazuje premierowy album grupy czasem nie warto się spieszyć. Tym bardziej, że "Faith Divides Us - Death Unites Us" miał całkiem spory potencjał.
Robert Bronson / [ 28.04.2010 ]
|