1. Fearless Sky 2. Gods Of Ancient 3. From The Gallows 4. The Longest Winter 5. Medusa 6. No Passage For The Dead 7. Blood And Chaos 8. Until The Grave
Od słów "No Hope In Sight..." rozpoczynał się poprzedni krążek Paradise Lost, ale to otwierający nowy album "Fearless Sky" naprawdę zostawia w człowieku wrażenie, że na horyzoncie nie ma ni krzty nadziei. Jednym z zaledwie dwóch czy trzech delikatnie rozluźniających atmosferę fragmentów jest zaś ten z singlowego "The Longest Winter", w którym Nick Holmes łagodnym głosem śpiewa: "czuję się tak żywy w tym beznadziejnym śnie". Taka jest "Medusa". Przytłaczająca, mroczna, depresyjna.
Na powrót do dawnego brzmienia Wyspiarze uparli się po wydanym równo dekadę temu "In Requiem". W rzeczy samej, uparli się, bo pierwsze podejście - "Faith Divides Us, Death Unites Us" - robiło wrażenie próby dość nieporadnej i wymuszonej. Kolejne eksperymenty przyniosły już jednak zdecydowany sukces. Na "Tragic Idol" muzykom udało się połączyć ich obecny warsztat i dryg do urzekających melodii z dusznym, doomowym klimatem starych nagrań, zaś na "The Plague Within" zaburzyli wypracowany przy okazji poprzedniczki balans i na dobre postawili na ciężar - gitarzyści rozepchnęli się łokciami na pierwszym planie, a Holmes pierwszy raz od prawie ćwierć wieku znów przemówił growlem. Oba albumy były kompletne, dojrzałe i zgrabnie łączyły "stare" z "nowym".
Teraz na "nowe" zrobiło się za ciasno. Przy tamtych wydawnictwach "Medusa" jest bowiem jak galowa premiera wehikułu czasu, nad którym Paradajsi pracowali przez ostatnie osiem lat. Demonstracyjnie wrzucili "całą wstecz", by po chwili wrócić do nas z materiałem z 1992 roku. Growl, miażdżące riffy i walcowate tempo nie są już tylko wariacjami, oczkiem puszczanym do weteranów, jednymi z wielu różnorodnych akcentów. Są wiodącymi elementami nowego krążka. Dość powiedzieć, że na pierwszy odzew czystego głosu Holmesa słuchacz musi poczekać 6 minut, na pełnoprawny śpiew - 20, a zupełnie pozbawiona growlu jest tylko tytułowa "Medusa" (co nie przeszkadza jej być jednym z najbardziej przykrych, przygnębiających kawałków na krążku).
Żeby była jasność, o death/doomowym charakterze albumu nie decyduje wokal. Pomruki Holmesa, niebędącego wszakże najbardziej przekonującym growlerem w galaktyce, wypadałyby groteskowo, gdyby nie zostały osadzone w potężnych, marszowych, miażdżących kompozycjach. O ile całościowo "Medusie" ze wszystkimi melodyjnymi zagrywkami i niuansami najbliżej bodaj do "Shades Of God", to niektóre riffy nie odstawałyby wtrącane w numerach z debiutanckiego "Lost Paradise". Zestaw pięknie kompletuje głębokie, brudne, doomowe brzmienie, wydobywające z najcięższych zagrań pełnię mocy.
Singlowe "The Longest Winter" i "Blood & Chaos" nie są szczególnie reprezentatywne dla albumu. W innych utworach z "Medusy" nie powraca już (skądinąd świetny) wokalny hołd Holmesa dla Petera Steele'a z "...Winter"; próżno też szukać podobnie skocznej rytmiki i chwytliwego refrenu jak w tym drugim. Te dwa kawałki, wraz z utworem tytułowym, najbliższe są ukłonu wobec słuchaczy Paradise z okresu post-drakońskiego. Stale do głosu dochodzą oczywiście echa poprzednich krążków (choć raczej "Tragic Idol" niż "One Second"), ale najczęściej błyskawicznie zostają przeplecione stricte staroszkolnymi, dawno niesłyszanymi u Brytyjczyków motywami (vide "Until The Grave", w którym znajomo brzmiąca melodia zderza się z najmroczniejszym z arsenału warknięć Nicka).
Intencje muzyków zdradzają utwory odesłane na limitowane wydania albumu - "Shrines" i "Symbolic Virtue" najwyraźniej zostały "odrzutami" nie ze względu na jakość (są świetne!), ale dlatego, że nieco odcinają się kompozycyjnie. Choć równie ciężkie i brzmieniowo spójne z albumem, to osiem minut oferuje mniej więcej tyle nieprzesterowanych partii gitarowych i czystych wokali, ile trzy kwadranse "właściwego" materiału. Przypadku nie ma też w tym, że bonusem w japońskiej wersji płyty będzie nowe nagranie 27-letniego "Frozen Illusion" - zabytkowy utwór z debiutu PL w nowej oprawie może niemal niepostrzeżenie wtopić się między nagrania z "Medusy".
Mimo wszystko nadużyciem (choć bardzo niewielkim) byłoby chyba włączenie nowego krążka Paradise w kanon albumów sprzed "Draconian Times". Trzeba raczej uznać go za dopełnienie osobnego, trzeciego okresu twórczości PL - "Medusa" tworzy z "Tragic Idol" i "The Plague..." tercet dzieł idealnie kumulujących wszystko, co w Raju Utraconym najlepsze.
Recka jeszce ęca mnie na ten album. Genialny TPW plus rewelacyjne 2 kawalki. Będzie miazga!!! nakr
Negatyw
[ negatyw001@gmail.com ]
01-09-2017 | 21:58
Jest dobrze, choć "Gothic" to lepsze pomysły i melodie. No ale to wszak ich opus magnum...
artur
[ cien10001@wp.pl ]
03-09-2017 | 19:00
Po Icon najlepszy krążek zespołu,pierwsze trzy utwory to praktycznie dead,później się troszkę uspokaja,jest bardziej melodyjnie,ale w dalszym ciągu wydawnictwo trzyma poziom;powrót do korzeni,lecz w perfekcyjnym,profesjonalnym stylu.Czapki z głów!
lio
[ blo@wp.pl ]
13-09-2017 | 22:41
Ta plyta jest rewelacyjna
MajkHell
[ majk_ ]
16-10-2017 | 11:34
Tytułowa "Medusa" pozbawiona growlu? Koleś w ogóle przesłuchał ten album czy leciał po 10 sek z kawałka? Poza tym wkręciłem się w ten album m/
Ewa
[ ewasw@wp.pl ]
23-11-2017 | 18:51
Dobrze ryje beret, dupę urywa. Świetna jest! Na Meduzie można się naprawdę zresetować.