Rok 2000, Iron Maiden w starym klasycznym składzie (+ Janick Gers) wydaje swoją świetną płytę "Brave New World", wydawało się, że to jedyny zespół ze starych legend heavy metalowej muzy, który potrafił mimo upływu lat nagrać bardzo dobry album.
Rok 2001 na rynku pojawia się "Demolition" Judas Priest, płyta jakże inna od tych starych klasycznych Judasów z Robem, krążek inny, ale nie można powiedzieć że zły, wprost przeciwnie, bardzo udany. Koniec tego samego roku przynosi nam kolejne dziecko starego wysłużonego Saxon. Zespół na pewno przeżywa już drugą młodość, najpierw wydał "Unleash The Beast", która pokazywała, że dziadków z Saxon stać jeszcze na wiele, kolejna "Metalhead" była po prostu cudowna. Teraz mamy najnowszą "Killing Ground" i Biff Byford razem z kolegami po raz kolejny zaskoczył heavy metalową brać.
"Metalhead" w porównaniu z "Killing Ground" to średni krążek. Tak jak w przypadku poprzedniej płyty, album otwiera piękny kawałek, na "Metalhead" był to... "Metalhead", a na "Killing Ground" jak nie trudno zgadnąć... "Killing Ground", aż dziw bierze, że muzycy, którzy są na scenie już ponad 25 lat, potrafią z taką dziką młodzieńczą werwą zagrać heavy metal na najwyższym poziomie, podziwiam Biffa, jego wokale na najnowszym krążku są wyśmienite. Większość uznaje Bruca Dickinsona, Roba Halforda i Geoffa Tate'a za najlepszych heavy metalowych krzykaczy, moim zdaniem Biff niczym nie ustępuje swoim może nieco sławniejszym kolegom po fachu. Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że "Killing Ground" to najlepszy album Brytyjczyków, wiadomo przecież, że zespół ma w swoim dorobku kilka płyt, na których znalazły się takie klasyki jak "Wheels Of Steel", "Heavy Metal Thunder" czy " 747 Strangers In The Night", jednak zdecydowanie polecam wszystkim nowy krążek, jest na nim tyle starego klasycznego heavy metalu, że brak na półce tego wydawnictwa to grzech.
Krzysiek / [ 02.03.2002 ]
|