No cóż, jestem skubaniec... Ukradłem tę płytę. W zasadzie to ściągnąłem z sieci... Ale legalnie to się nie odbyło. Powiem więcej, nie skasowałem po 24h (i nie skasuję prawie do końca maja). Jeff Waters bardzo długo trzymał swoich fanów w niepewności. Zdradził tylko na przełomie stycznia i lutego tracklistę i zaprezentował okładkę swojego nowego dzieła. Obiecywał wszystkim, że album jest tak dobry, że warto poczekać do oficjalnej premiery. Ten plan mógłby się powieść, gdyby nie promosy AFM, które prawdopodobnie zaraz po rozesłaniu do gazet muzycznych i radia - znalazły się w Internecie. Z punktu widzenia wytwórni i wykonawcy - na domiar złego wersja, która ukazała się w sieci, to pełne kawałki, nie są wyciszane, ani nie zachodzą na siebie (co już stało się znakiem rozpoznawczym promosów AFM). Niedobrze się stało, gdyż wielu ludzi mając na kompie pełną wersję płyty, nie skusi się na zakup albumu. Na szczęście (zależy jak dla kogo) mp3, które wyszperałem jakością odbiegają od ideału... więc jest nadzieja (nikła, bo po premierze w Internecie znajdzie się wersja zrippowana z oryginalnej płyty - uff). W zasadzie podchodzę do tego tak, że jak komuś się spodoba to i tak zdobędzie album.
Mam też wyrzuty sumienia, pisząc tę reckę. Jeff Waters prosił bowiem, aby nie opisywać nowej płyty Annihilator, na podstawie zdobytych nielegalnie kopii. Z drugiej jednak strony skoro wytwórnia rozesłała promosy, to chyba nie po to, aby sobie dziennikarze słuchali w zaciszu domowym, ale żeby coś naskrobali o tej płycie... a więc coś naskrobię.
Zaraz po nagraniach płyty z zespołem pożegnał się Russel Berquist, który nagrał z Annihilator cztery płyty studyjne i koncertówkę, co jeśli prześledzić historię zespołu - jest nie lada wyczynem. W nagraniach "All For You" wzięli udział: Dave Padden - wokal, Jeff Waters - gitara, Curran Murphy - gitara, Russ Berquist - bas, Mike Mangini - perkusja (facet znany już z "Set The World On Fire", i z występów w zespole Extreme).
Odpalamy muzyczkę:
All For You - zaczyna się ciekawą zagrywką basu, potem niski riff i pierwszy raz słyszymy Dave'a Paddena - w melodyjnym zaśpiewie "All For You" powtórzonym cztery razy, po czym zaraz zaczyna sie zwrotka - i koleś pokazuje pazury - hmm skojarzenia - to tak jakby nie dać Rampage'owi pić cały dzień i kazać mu zaśpiewać, przypomina też niektóre zaśpiewy Comeau - Paddenowi wyszedł taki brudny skrzek... ten patent spodobał mi się już za drugim przesłuchaniem. Bardzo czysto słychać perkusję - idealnie zgrane talerze; no i oczywiście uwagę przykuwa zestrojenie gitar, nie jest na szczęście już takie brudne jak na "Waking The Fury", określiłbym to raczej jak brzmienie z "Criteria For A Black Widow". Po zwrotce następuje zwolnienie (coś czego w Annihilator możemy się spodziewać) i tu czeka nas lekkie zaskoczenie Padden śpiewa w stylu.... Faith No More... ale do tego zwolnienia to pasuje - "lonely people, just trying to find they way, looking for something, but this is the price I pay", po czym zamiast solówki - taka tam zagrana melodia, potem powtarza się melodyjna fraza... i znowu "All for you" 4x - i zwrotka.
Dr. Psycho - na dzień dobry - gitarka zestrojona podobnie jak w początku "Pastor Of Disaster", spokojna melodyjka, dwa wersy, zaśpiewane spokojnie - jednak zakończenie takim pseudoszeptem zwiastuje, że zaraz coś się będzie działo - i zaraz potem mamy kolejną solówkę/melodyjkę zagraną na basie, wchodzą gitarki i perka, riff przypominający takie patataj z "King Of The Kill" lub "Refresh The Demon"... a potem jak zaczyna się zwrotka, mam deja vu, i wokal robi "pod" Watersa, generalnie tekst i klimat kojarzy się z "Second To None", sytuację ratuje refren, który z niczym mi się nie kojarzy, po prostu melodyjny refren. Szybko, melodyjnie - bez zastrzeżeń.
Demon Dance - hehe - riff rodem z "Criterii" lub "Carnival", RYK!!!!!, co to jest do cholery???? Padden śpiewa zwrotkę jakby podrabiał Mussoliniego... Muzyka jest naprawdę dobra, i ten wokal wszystko psuje, na szczęście bridge i refren już zaśpiewane są inaczej... rewelacyjna solówka, bardzo charakterystyczna dla Annihilator... okazuje się jednak, że utwór miał być celowo robiony dla jaj, podobnie jak niegdyś "Brain Dance". Naprawdę, gdyby nie te dziwne wokale, to mógłby być mój ulubiony kawałek z tej płyty.
The One - ballada - stylistycznie przypomina stare balladki Annihilator, wokal Paddena przypomina nawet tutaj barwą wokal Jeff'a. Niezłe melodie, fajne gitarki, w refrenie na początku przeszkadzało mi "nana nana", ale się przyzwyczaiłem i podoba mi się - ten utwór niczym nie ustępuje kawałkom takim jak "Innocent Eyes", "It's You" czy "Only Be Lonely" - wspaniała balladka. Tylko kiedy utwór się kończy, wybrzmiewają wszystkie instrumenty - i zostaje tylko pianinko, i właśnie przez ten zabieg słychać, sztuczność tego "pianina" - kurcze mogli się trochę chłopaki postarać i nagrać to na "żywym" fortepianie - brzmiałoby rewelacyjnie. Tekst - jak to w balladce - w 90% (tak tylko strzeliłem) ballad teksty są o miłości - więc nie spodziewałem się jakiegoś innego rozwiązania.
Bled - no cóż - typowy Annihilator, w refrenie pod wokal podłożone melodyjne chórki, po refrenie ponownie niezła zagrywka basu. Kawałek utrzymany raczej w średnim tempie, typowe już zwolnienie, a tam chórek "ooo" ;), i solówka typu patataj, z gitarą rytmiczną przywodzącą na myśl "Striker" z "Waking The Fury". Kawałek kończy się refrenem z chórkami a capella.
Both Of Me - na początku niezłe riffy i solo, które nagle wyciszają się i następuje typowo balladowata gitarka, bardzo melodyjne wokale Paddena, następuje niepokojąca gitarka - szept "they coming for us, we have to leave right now" - hmm ciekawe, czy to nie Waters "szepta", znowu szybsze gitarki, klimat podobny jak w "Schizos part 3", riff podobny do "Refresh The Demon", bardzo dobry rocker, a przy tym trochę zakręcony... jeden z lepszych utworów na płycie, ale i tym razem nie można oprzeć się wrażeniu deja vu, skojarzenia są bardzo sugestywne i dosyć jednoznaczne (ale do tego w zasadzie Annihilator nas już przyzwyczaił), aż trudno stwierdzić, czy to jeszcze styl Annihilator, czy już zjadanie własnego ogona... Ale nie będę się czepiał, bo mi się podoba.
Rage Absolute - jak sama nazwa wskazuje - szybki wałek, taki w stylu "Criterii", zwrotka nawet przywodzi na myśl "Back To The Palace", "creepy crawlers, sidewalk maulers, have you met our little Alice" - porównanie wydaje się oczywiste. Kawałek niezbyt zróżnicowany, ale nie o to chodziło - szybko do przodu - i tak ma być!
Holding On - druga ballada - tylko w zwrotce Jeff (tak - Jeff) śpiewa tak jakoś słodko! Ale nie za bardzo jest się czego czepiać.... Ten kawałek jest klimatycznie podobny do "It's You". Coś mi się wydaje, że ostatnio ballady Jeff'owi wychodzą jakieś takie słodko-przedszkolne (np. zwrotka w "Forever Ends" Cansa).
The Nightmare Factory - zaczyna się niepokojąco, ciekawy riff, zakręcony klimat, dobre wokale, jedna z bardziej rozbudowanych solówek na płycie... generalnie bardzo dobry utwór. Kończy się (zaśpiewaną głosem podrabiającym dziecko) wyliczanką, co jeszcze bardziej potęguje wrażenie tytułowego koszmaru.
The Sound Of Horror - instrumental - zaczyna się niezłym riffem, ale... ten riff trwa 2 minuty. Jak już człowiek zdąży się znudzić, wchodzi drugi riff, ale gitarka pląsająca gdzieś w tle tylko połowicznie naprawia nastrój, następuje jaśniejszy punk utworu - ciekawa melodia. Trzeba przyznać, że to jeden z najnudniejszych utworów instrumentalnych w całej historii Annihilator. Nie ma tu nawałnicy riffów, nie ma klimatu, nie ma super solówek... Ten track robi wrażenie "zapchajdziury". Jest po prostu słaby. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, że umieszczono go na końcu płyty, bo pozostaje niesmak.
Jeśli ktoś spodziewał się kontynuacji "Waking The Fury", może czuć się zawiedziony nową płytą Annihilator, jeśli chodzi o styl - uznałbym to jako wypadkową "Refresh The Demon" i "Criteria For A Black Widow". Bardzo dobrą robotę odwaliła sekcja rytmiczna, perkusja brzmi jak żyleta, bas często wybija się ponad przeciętność. Nowy wokalista sprawdził się w różnym repertuarze, wokalizy bowiem na płycie są bardzo zróżnicowane. Dwie ballady, to zapewne za dużo, jak na taką płytę (jedna też ;) ), przyznać natomiast trzeba, że ballady są na niezmiennie wysokim poziomie, pozostaje jednak wrażenie niespójności płyty, gdyż takie słodkie balladki pasują raczej do dużo lżejszych płyt. No cóż mamy przed sobą oblicze Annihilator anno domini 2004, i czy się to komuś podoba, czy nie, Jeff Waters dalej będzie robił swoje - mnie się to podoba. No i tym razem zły Internet odegrał dobrą rolę - ja na pewno kupię tę płytę.
Piospy / [ 02.01.2005 ]
|