No i wreszcie jest! Trzymam w łapach jeszcze ciepłą płytkę. Patrzę - jakaś dziwna ta okładka - właściwie to wycinek z tego, co widzieliśmy na reklamach i zapowiedziach, ale - luzik - może będzie rozkładane - albo co? Zrywam folię, wyrzucam cenę (bo jak rodzina zobaczy to znów powiedzą że stary i głupi - kupuje płyty, a jeździ na letnich oponach - hihi) i co widzę? Kurde cenzura jakaś dała tutaj znak życia, ale dobra - okładka zastępcza do szuflady (do kolekcji) i krążek do odtwarzacza. Nie rozpisuję się na temat okładki, bo jaka jest każdy widzi.
Odpalam muzę i z głośników płyną dźwięki "Denied" - nie wiem czy mnie ktoś nie zlinczuje, ale pierwsze 30 sekund kawałka przypomina mi sterylność na "Remains", no ale zaraz wchodzą kolejne warstwy gitar i mamy mieszankę z "Alice..." i "Criterii...". Co pozytywne jakoś tak człowiek momentalnie przyzwyczaja się do nowego wokalu. Tu muszę powiedzieć że facet poczynił wielkie postępy od czasów gdy śpiewał w Liege Lord - ale o tym potem. Pierwszy na płycie kawałek powala, czysta energia, cięte riffy, wyraźne talerze, a wokal momentami drze się w stylu Halforda (!), super wałek. Drugi track - no trochę mi wrażenia opadły, a to za sprawą przesterowanego wokalu (coś jak na "Sonic Homicide" z poprzedniej płyty), no i znowu jakieś skojarzenie z "Remains". Po chwili wszystko wraca do normy utwór się rozkręca, solówy, dziwny refrenik - jak się potem okaże najśredniejszy kawałek na płycie (nie napiszę najgorszy, bo nie ma tu złych kąsków). Następny "Battered" z typowo Annihilatorowskimi solówami i super zwolnieniem w środku - taki klimacik w stylu "King Of...". Tytułowy "Carnival Diablos" - to naprawdę mistrzostwo świata, kawałek w średnich tempach melodyjne wokalizy, melodia w refrenie, chrypka w zwrotkach, wpadające w ucho gitarki, normalnie - miodzio. Tu właśnie widać, że wybór wokalisty był optymalny, bo okazuje się, że Joe potrafi śpiewać tak ostro jak Rampage, czy Pfarr i łagodniej w stylu Watersa. Kolejny kawałek, potwierdzenie kunsztu wokalnego i hołd dla AC/DC, Nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto porówna "Shalow Grave" z inną kapelą niż AC/DC - podobieństwo jest zamierzone, ale mimo to słychać to klimaty Annihilator. Następnie "Time Bomb" w dalszym ciągu na wysokim poziomie - tu trochę klimatów w stylu "Refresh..." i znowu krzyk w stylu Roba Halforda. W takich mam ochotę ucałować tę łysinę (Comeau, nie Halforda). W "The Rush" drzemie lekko punk rockowy klimat, noga sama tupie, a kto jest bardziej wylewny może zamachać łbem. Następnie "Insomniac", raczej średnie i szybkie tempa i zapewne nikt nie dał się zwieść spokojnym początkiem, mamy tu typowe wtrącanie wysokich dźwięków między gitary rytmiczne oraz typowe dla zespołu zwolnienia i solówy, po drodze solówa na basie, chórki typu - "aaa". Stylistycznie raczej gdzieś między "King Of The Kill", a "Refresh The Demon". Kolejny "Liquid Oval" to instrumental - super klimat proste melodie - taki kawałek należący do lekkostrawnych dla wszystkich, (spodobał się nawet znajomemu dyskomułowi). Tym na chwilę uśpili moją czujność, ale nie ze mną te numery - "Epic Of War" to jeden z lepszych kawałków na płycie - taka Annihilatorowa przekrojówa, myślałem że już mnie tu niczym nie zaskoczą, a tu solówa w stylu Iron Maiden, normalnie orgia intelektualna, ale to jeszcze nic, bo po paru sekundach Joe wchodzi z zaśpiewem tym razem w stylu Dickinsona. Ostatni w spisie "Hunter Killer" - znowu ostro i do przodu, łamane gitary rytmiczne, solówki typu "płonące paluchy", w tym utworze wszystko dzieje się błyskawicznie - to tak jakby ktoś na koniec mówił - "i pamiętaj kto tu rządzi!". Kiedy kończy się ostatni kawałek, według wkładki do końca płyty zostaje jeszcze około 4 minut, no to nauczony doświadczeniem po "Refresh..." i "Criterii..." wyczekałem chwilę, a tu jakieś kury gdaczą. Okazuje się, że Jeff zrobił dzieciakom prezent w postaci wałka "Chicken & Corn". Punk rock w pomieszaniu z domem wariatów i wokalem Watersa w stylu "Brain Dance", dobrze że we wkładce nie zamieścili przepisu jak przyrządzić w/w.
Ostatnie słowo - dobrze, że są jeszcze takie kapele, które nie szukają nowoczesnych brzmień, nie patrzą na trendy, ale robią swoje.
Piospy / [ 26.12.2004 ]
|