Sabaton jednym utworem zdobył sobie wielką popularność w naszym kraju. Były medale, apele, telewizje śniadaniowe i tym podobne historie. Od tego czasu zespół nagrał już dwie kolejne płyty i przyszedł czas na zrecenzowanie tej najnowszej, czyli "Carolus Rex". Bez większego owijania w bawełnę muszę od razu przyznać, że ten nowy materiał jest bardzo słaby. Dlaczego tak uważam? O tym poniżej.
Szwedzi nagrali dwa bardzo fajne albumy ("Primo Victoria" i "Attero Dominatus"), gdy jeszcze mało kto o nich słyszał. Pamiętam jak usłyszałem ten pierwszy i przyznaję, że od razu przypadło mi do gustu to lekko pompatyczne granie. Niby nic odkrywczego, ale podane w całkiem przyjemnej formie. Podobna sytuacja była przy kolejnym albumie, który w zasadzie jest takim bratem bliźniakiem poprzedniego. Pierwsze zgrzyty na linii Sabaton i ja pojawiły się przy okazji albumu "The Art Of War". Na tym krążku Sabaton lekko zmienił proporcje swojej muzyki. Od tego albumu co raz więcej do "powiedzenia" w tym graniu mają klawisze, oczywiście kosztem gitar. O ile jeszcze te kompozycje w większości spokojnie się wybroniły, to przy okazji "Coat Of Arms" tego nie mogę powiedzieć. Koniec końców na "Carolus Rex" jest jeszcze gorzej z mojego punktu widzenia (a raczej słyszenia).
Ta płyta jest po prostu przeraźliwie nudna, utwory banalne, cholernie proste i ciągną się jak przysłowiowe flaki z olejem. Otwierający album "The Lion From The North" jakiś poziom jeszcze utrzymuje. Fakt, że to strasznie banalny numer, utrzymany w jednym tempie... o tak, mamy zwolnienie, które już pojawiało się we wcześniejszych kompozycjach. Kolejny "Gott Mit Uns" to już jazda w dół po równi pochyłej, toż tutaj zupełnie nic się nie dzieje. Nuda, panie, nuda. Jeszcze gorzej jest w "A Life Time Of War"... tutaj to już blisko do bólu zębów. Co to ma być? Rozwleczony ten numer to nieprzyzwoitości, smętne granie i lekko zawodzący Broden. Echh... mógłbym tak w zasadzie każdy kolejny numer "zjechać", ale to raczej mija się z celem. Nie dość, że Sabaton nagrał dosyć mizerną płytę, to jeszcze sporo na niej "cytatów" z poprzednich albumów. Najwyraźniej zabrakło nowych pomysłów, albo po prostu nie mają nic więcej do przekazania.
Za dużo w tym wszystkim kombinowania, klawiszowego sosu, za mało zwykłych metalowych riffów, pędzących gitar i zgrabnych melodii. Muzyka Sabaton od płyty "The Art Of War" staję się co raz bardziej lekka i banalna. Słuchając numerów z "Carolus Rex" trudno uwierzyć, że ten sam zespół nagrał takie numery jak "Reign Of Terror", czy "Into The Fire". Ja rozumiem ewolucję, rozwój i szukanie swojej drogi. Ok, każdy artysta ma do tego prawo i jak najbardziej to popieram. Oczywiście w żaden sposób takie zmiany nie muszą mi odpowiadać i nie muszę tym się zachwycać. W recenzowanym przypadku męczy mnie słuchanie tej płyty i wiem, że w najbliższym czasie na pewno nie wrócę do tego materiału. Jeden przyzwoity numer to jednak za mało, żeby męczyć się z tym materiałem. Ten wybijający się numer to oczywiście "Killing Ground". Dosyć rześko tnące gitary, niezła motoryka, odpowiednia dawka melodii i całość okazuje się całkiem przyjemna. Niestety to jest jedyny rodzynek w tym zakalcu.
Ja rozumiem, że ten zespół ma w naszym kraju status totalnie kultowej kapeli. Czy zasłużenie, to ja wątpię, ale to jakoś nie mój problem. Pewnie "Die Hard" fani będą na swój pokrętny sposób bronili tego materiału. To też jakby nie mój problem. Za stary już jestem na takie zabawy i nie pozwolę sobie, żeby ktoś mi wmawiał, że "czarne jest czarne, a białe jest białe"... czy jakoś tak. Poznałem ten zespół jak wydał płytę "Primo Victoria", byłem na ich koncertach, gdy pod sceną stała garstka ludzi... Tak się złożyło, że ich karierę i rozwój śledzę od czasów jeszcze "przed szałowych". Dzięki temu mogę uczciwie przyznać, że ta nowa płyta jest słaba. Sabaton na niej nic nowego i co gorsza nic ciekawego nie ma do zaprezentowania. Szkoda, ale co zrobić. Można zakończyć recenzję... i do głowy wpadło mi idealne podsumowanie. Było coś wcześniej o przysłowiu, więc kończąc w podobny sposób nie bójmy się powiedzieć, że "Król jest nagi!".
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 22.10.2012 ]
|