W razie gdyby recenzja wydawała się zbyt długa lub zbyt surowa prezentuję wariant uproszczony:
Wow. Sabaton. Wow. Płyta taka nowa. Wow. Historia taka ciekawa. Wow. Narodów wiele. Wow. Polska taka wyróżniona. Wow. Metal bardzo power. Wow. Żołnierze tacy wyklęci. Wow. Uszanowanko bohaterom.
Czytaj dalej?
Ponieważ miałam sporą przerwę w słuchaniu Sabaton, praktycznie od premiery "Carolusa" nie wracałam już do wcześniejszych płyt, przez chwilę myślałam, że uda mi się przeanalizować materiał nie sugerując się już zupełnie oczekiwaniami fanów i ignorując kulisy powstawania płyty. Jednak ciężko jest rżnąć głupa i nie sprawdzić nawet o jakich wydarzeniach są poszczególne kawałki, ponieważ w przypadku Sabaton jest to ważny element promocyjny. Widać to szczególnie na Spotify, gdzie Joakim zamieścił krótkie nagrania, w których prezentuje postaci, którym poświęcił poszczególne utwory. Z jednej strony oszczędziło mi to grzebania w tekstach, z drugiej jednak nadało całej produkcji posmak szkolnych referatów.
Jak ktoś lubi historię albo upiera się, że muzyka zawsze musi być o czymś, niech mu będzie. Dla mnie zespoły metalowe mogą śpiewać o przysłowiowej Maryni i to nie całej, jeśli tylko kawałki są dobrze napisane.
Utwór otwierający płytę spodobał mi się: jest tempo, energia, chóry, riffy, przyzwoita solówka gitarowa na tle bębnów... i dopiero po chwili przypomniałam sobie, jak działa mózg - "lubimy" to co "znamy". "Night Witches" to praktycznie "Ghost Division" z początkiem z "Midway".
"No Bullets Fly" brzmi trochę nowocześniej, riffy są ciężkie natomiast melodia dość lekka, solówka pogodna, do tego "łooo-ooo-ooo" w chórkach, dość chwytliwe. Natomiast uderza mnie tu dość mocno krótkość kawałków. Średnio 3 minuty z groszami, typowe raczej dla popu do radia niż dla metalowego koncept albumu.
Przy "Smoking Snakes" dochodzę do wniosku, że chóry nie są najmocniejszym punktem tej płyty, więc nie powinny się wysuwać przed orkiestrę, zwłaszcza kiedy ciężko rozpoznać, co a nawet po jakiemu śpiewają, po angielsku, po łacinie, a może to jakaś szwedzka kolęda? Mimo wszystko kawałek jeszcze trzyma poziom i tempo i ma obszerną solówkę gitarową.
Zwolnienie na płycie następuje dopiero w "Inmate 4859", który zaczyna się od... pozytywki, za którą podąża patetyczny riff i "chórki" z syntezatora, a Joakim rozpoczyna swoją wokalną opowieść w niskich rejestrach. Próbowałam się wsłuchać w tekst, jako że opowiada o Pileckim, ale niestety nie wszystko rozumiem i zaczynam się zastanawiać czy to kwesta dykcji czy produkcji. Wyłapałam fragment "sentenced by countrymen under pressure of foreign influence, men he once fought to free", walory edukacyjne i prawda historyczna zdecydowanie pobiły artystyczne i rozrywkowe.
Za to kolejny kawałek rozpoczynają syntetyczne fujarki, które później jeszcze psują refren. Gdyby ktoś nie wspomniał, że melodia piszczałek nawiązuje do sampla z "Gimme, Gimme!" ABBY i ma wprowadzić klimat westernu, to nic bym z tego nie zrozumiała. W sumie dalej nie rozumiem, bo co ma ABBA do Texasu, a fujarka do westernu? Ani to ładne, ani mądre, ani śmieszne.
Sabaton ma w swoim dorobku jeden, góra dwa, na prawdę wolne kawałki i ani jednej ballady sensu stricto, zawsze byłam ciekawa dlaczego. Wyszło na to, że Joakim nie wie, co to jest ballada metalowa, chyba że Helloween jest podobne do Eltona Johna. "The Ballad Of Bull" to jego rozciągnięty wokal przy pianinie, a w refrenie spodziewałam się usłyszeć "Heal The World" Michaela Jacksona.
W "Resist And Bite" do łask wracają gitary, perkusja i łacińskie hymny. Chociaż melodia wokalu i niektóre riffy są znajome to praca gitary wiodącej jest inna, przez większość kawałka jest to szybka gra palcami, co wzmacnia efekt i wzbogaca całość.
"Soldier Of 3 Armies" to taki Sabatonowy przeciętniak, w którym wraca mi kwestia dykcji. Przez tyle lat śpiewania o żołnierzach można by się nauczyć wymawiać słowo "soldier". W końcu maniera i regionalny koloryt to nie to samo, co błędy. Gdybym jeszcze zaczęła się rozpisywać o tym, jak Joakim dostosowuje gramatykę do melodii, to byłby to Nazizm gramatyczny w podwójnym tego słowa znaczeniu.
Na płycie znalazł się jeszcze "Far From The Fame" napisany już dość dawno pod kątem czeskich koncertów festiwalowych. Moim zdaniem jest to kawałek straszny, w którym ścieżki w refrenie są źle poskładane, za to intro jest świetne, ale "życzliwy" zauważył, że autorstwa Black Sabbath ("Devil & Daughter"). Album zamyka "Hearts Of Iron" hymn z masą chórów z trochę popową melodią zwrotki. Przy tym kawałku zwracam uwagę, że na tej płycie znowu są momenty zwolnień bez gitar. Można było pomyśleć, że w sytuacji kiedy w studiu nie będzie klawiszowca, a będą nowi gitarzyści, ciężar produkcji pójdzie w stronę gitar, a nie będzie się nikt na siłę paprał tyle w syntezatorach. To się źle myślało.
O bonusach - coverach się już przez grzeczność nie wypowiem i zakończę dwoma wnioskami. Po pierwsze mniejszym złem jest jednak grać dalej to samo, niż nieudolnie eksperymentować. Koncept albumu był tylko w tekstach, przebłysk pomysłu, żeby muzycznie również nawiązać do krajów, o których się pisze nie został zrealizowany. Po drugie, jest lepiej niż na "Carolusie", niewiele lepiej, ale lepiej.
Lucy / [ 08.06.2014 ]
|