01. Against The Wind
02. Distant Skies
03. Galaxies
04. Winter
05. Stratovarius
06. Lord Of The Wasteland
07. 030366
08. Nightfall
09. We Hold The Key
10. Twilight Symphony
11. Call Of The Wilderness



Pierwsze płyty Stratka niosły ze sobą sporo elementów progresywnych. Trzecie "Dreamspace" było już krążkiem, na którym Finowie wyrobili sobie własny, rozpoznawalny styl: trochę melodii, trochę progresji, no i klimat. Tak, klimat muzyki jaką tworzy Stratovarius naprawdę działa na umysł. Jednak mimo zgranej paczki instrumentów, brakowało jeszcze normalnego wokalisty. To się zmieni na czwartym wydawnictwie, o którym właśnie będziemy mówić. Zapomnijcie o drażniącym, bezimiennym wokalu pana Tolkkiego. Na "Fourth Dimension", usłyszymy wreszcie głos z prawdziwego zdarzenia. Nowy fronciarz - Timo Kotipelto idealnie wcielił się w swoją rolę. Na dobrą sprawę można powiedzieć, że dopiero od teraz, z nim, Stratovarius nabrał wiatru w żagle i zaczął być tym, czym powinien. Przy okazji przejęcia połowy obowiązków przez imiennika, szef mógł się teraz spokojnie skupić na swojej zabaweczce. I nie zaprzeczę, poświęcił się jej partiom tak, jak to tylko było możliwe.

Już na pierwszym "Against The Wind", słyszymy świeżość zreformowanej grupy. Z utworu tego wprost wytryska power-metalowa finezja, a partie wokalne zamiast uprzykrzać poznawanie albumu, wreszcie wywołują dreszcz. Do tego dodać jeszcze melodyjny, nie zwalniający ani na sekundę refren, wirtuozerską solówkę Tolkki'ego. Moim zdaniem, w takich numerach, ekipa Timo zawsze najlepiej się odnajdywała. A drugi "Distant Skies" też nie zwalnia tempa. No dobra, może troszeczkę zwalnia, ale chłopaki wciąż pędzą i nie wygaszają ognia, roznieconego na początku. Te 2 szybciory, możemy spokojnie zaliczyć do stratosferycznych klasyków. Lecz dla mnie cudem jest trzecia ścieżka - "Galaxies". Tutaj Finowie obniżają szybkość o kolejny stopień, ale może to i lepiej. Możemy dokładniej ogarnąć jak wszystko w "Galaktykach" pięknie funkcjonuje. Posłuchajcie sobie gry klawiszy, na tle gitary Tolkkiego, w przejściu na refren - coś wspaniałego. Ogólnie cała kompozycja przepiękna, jedna z moich ulubionych. Przy następnym tracku, mamy już całkowite zwolnienie. "Winter" możemy nazwać chyba balladą Stratovariusa. Tutaj właśnie objawia nam się ta klimatyczna strona repertuaru Finów. Ostrzegam, że to już nie koniecznie musi się Wam podobać. Wcześniej wspomniany ogień, przy "Zimie", po prostu przygasa, temperatura hi-fi opada i czy tego chcemy czy nie, właśnie tak wygląda jedno z wcieleń tejże kapeli. Sam osobiście nie trawię tego typu tematów. Kolejny song ochrzczony "najzwyczajniej" nazwą zespołu, jest popisem instrumentalnym muzyków. Największy akcent pada oczywiście na lidera całej szajki. Szczerze to nie mam nic przeciwko prawdziwemu wymiataniu, ale mam wrażenie, że czasem jest tego za dużo nawalone. Muszę Was jednak pocieszyć, że to jeszcze nic. Poczekajmy na kolejne płyty, gdzie do załogi dołączy Jens Johansson, a wtedy to będzie dopiero jazda. W każdym razie, wirtuozerski pociąg przechodzi w końcu w dynamiczny "Lord Of The Wasteland". W ciągu jego sześciu minut, nie zabrakło zwalniających elementów i klawiszowych ubarwień. "030366" to progresywny ukłon w stronę "Thin Ice" z poprzedniczki, natomiast "Nightfall" to kolejny powiew zimnego wiatru, dmuchającego powoli i silnie. Kolejna piękna solówka Tolkkiego, przyozdabiająca klimat.

Po wszystkim, co już przeszliśmy, przyjdzie nam się zmierzyć z bossem, niemalże ośmiominutowym "We Hold The Key". Przede wszystkim warty uwagi początkowy motyw na klawiszach. Słuchając go, czuję jakby wielki, olbrzymi lodowiec zbliżał się do mojej okolicy i niszczył wszystko na swej drodze, nie płynąc nawet po wodzie, lecz solidnie wbijając się w grunt, a jego ruch poprzedzał silny podmuch wiatru. Czasami zdarza mu się na chwilę uspokoić, lecz wszystko ma swój kres i śnieżna burza też. Na koniec zostaje nam nieco szybsze "Twilight Symphony" rozpoczęte wymiotką na klawiszach. Gitara wraz z perkusją uderzają w pewnym momencie w jednakowych momentach i akcja się rozwija. "Organista" gra motyw ostatniej ścieżki i tak wszystko ma swoje wzloty i upadki, aż do pięknego, wręcz balladowego zakończenia. Może powinienem był każdą ścieżkę na tej płycie tak opisać, ale swoje powody miałem wybierając akurat "Symfonię Zmierzchu", gdyż ten kawałek jest z pewnością jednym z najlepszych dokonań grupy. Wszystko tu praktycznie jest doszlifowane do granic możliwości. Ostatnie dźwięki "Call Of The Wilderness", podsumowują to jakże specyficzne, ale genialne dzieło.

Jest dokładnie tak, jak pisałem - Stratovarius nagrał album, otwierający mu drogę do gwiezdnych wrót w świecie heavy metalu. Ta muzyka jest kompletnie inna, ja osobiście wcześniej takiej nie słyszałem i muszę powiedzieć - szanuję ten zespół. Szanuję ze względu na niewiarygodny, wszechogarniający słuchacza klimat. Już sam Antti Ikonen, jak zagra cokolwiek na klawie, automatycznie czuję jakbym... jego instrument działa jak teleport na Grenlandię. A gdy w akcję włączy się reszta muzyków, teleportuje w zupełnie inny wymiar, gdzie występują, właśnie tego typu zjawiska: olbrzymie lodowce, galaktyki, nawałnice dźwiękowe, piękne, melodyjne solówki Tolkkiego... Tak! Szczególnie to ostatnie zjawisko! Wspomniałem na początku, że szef poświęcił całą swoją energię tylko szarpidructwie i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to potwierdzić. Może T.T. nie potrafił rozbudzić emocji swoimi strunami głosowymi, jednak poprzez wiosło, przemawia iście "łabędzim" głosem. Ponownie też powtórzę potencjał nowego mikrofoniarza w Stratovarius - Timo Kotipelto. Hura, hura i jeszcze raz hura, dla Kotipelto, albowiem takiego wokalisty, do takiej muzyki, ze świecą szukać. W rezultacie mamy właśnie "Fourth Dimension". Próbowaliście już? Nie? A zatem, SmaczneGo!

Blackout / [ 23.07.2011 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Stratovarius
Fourth Dimension

T&T - 1995 r.




8/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!