Debiut, jak już zapewne wiecie, jest bardzo ważny dla każdego zespołu. Jest rok 1989 i właśnie wyszła debiutancka płyta fińskiego Stratovariusa. "Fright Night" czerpie inspiracje z najlepszych źródeł - trochę rasowego heavy, ale przede wszystkim Helloween - oczywiście jest w tym o wiele mniej pary i mocy, niż na takich "Keeperach".
Już po pierwszym kawałku "Future Shock" wiedziałem co mi się na pewno nie podoba - wokal lidera zespołu Timo Tolkki'ego. Jest płaski, zupełnie pozbawiony barw i emocji; spójrzmy prawdzie w oczy - Timo śpiewać nie potrafił. Szkoda, że dopiero za kilka lat postanowił sięgnąć po wokalistę z prawdziwego zdarzenia. Zupełnie odwrotnie sprawa się ma z gitarami. Od razu słychać, że Timo jako gitarzysta ma wiele talentu, potencjału i, co najważniejsze, pomysłów na pisanie dobrych kawałków. Kolejny numer to toporny "False Messiah" z dość ciekawym riffem. Nie zgodzę się zupełnie ze zdaniem, że ta płyta jest nieciekawa. Muzyka jest bardzo dobra, tylko wiele czynników sprawia, abyśmy zapomnieli o niej przy najbliższej okazji. Wspomniany nieszczęsny wokal, kiepska produkcja i brzmienie, duszne, bezbarwne. Panowie niestety nie unikają tu żółwich temp, choć takie "Black Night" jest miłym wyjątkiem. Kolejnym utworem, który dość dobrze zapamiętałem to tytułowy "Fright Night". Tutaj Helloween słychać aż za bardzo. Miałem istne wrażenie deja vu, że gdzieś to już słyszałem. Przewidywalność to kolejna wada tej płyty. Mój ulubiony kawałek to "Night Screamer". Ciekawa struktura sprawia, że słucha się go dość przyjemnie. Wolne "Darkness" i instrumentalne "Goodbye" i tak dochodzimy do końca tej płyty.
Podsumowując, album byłby o wiele lepiej przyswajalny, gdyby włożyć w to wszystko nutkę szaleństwa, barwności, po prostu trochę życia. Plusy? Bardzo dobra gra Tolkkiego, choć reszta zespołu też radzi sobie nienajgorzej, dość ciekawe pomysły na utwory. Wady? Oj, tych będzie więcej... Przede wszystkim wokal, który pewnie razi nie tylko mnie. Zbytnie podobieństwa do innych kapel (choć już są słyszalne namiastki własnego stylu), oraz to, że płyta jest za bardzo jednolita, nie ma tu jakiś wybijających się numerów, chwilami powiewa nudą. Tak jakby jechać samochodem przez 100 km na jednym biegu i ze stałą prędkością. Niezłe rzemiosło, tyle, że jakoś tak... przewidywalnie!
Telperion / [ 12.11.2003 ]
|