Na nową płytę tego fińskiego kwintetu grającego power metalową muzykę przyszło mi czekać bardzo długo. Wszak wyszła po Infinite płyta Intermission, ale traktuję ją raczej jako składankę, niż coś nowego. Jak tylko pojawiła się w sieci ucieszyłem się przeogromnie tym bardziej, że premiera przewidywana była na koniec stycznia, a ja miałem ją już w połowie grudnia :) (nie bójcie się i tak kupię oryginał). Dlatego też nie powinienem być posądzony o to, że nie przesłuchałem dobrze materiału na niej zgromadzonego.
Pierwszy kawałek znałem już singla. Eagleheart bo o nim mowa bardzo przypomina mi HUNTING HIGH AND LOW i częściowo S.O.S. Bardzo podobna kompozycja, podobny rytm. Niby dobry kawałek, ale to już było wcześniej. Trochę zawiedziony słucham dalej. SOUL OF A VAGABOND zaskakuje mnie nieco. Cięższa niż zwykle gitara i perkusja zaciekawiają, wchodzi orkiestra - bardzo ciekawe połączenie szczególnie jeżeli chodzi o Stratovarius (chociaż wcześniej też wplatali instrumenty klasyczne). Spokojna zwrotka nieco uspokaja, ale refren powraca z siłą wolno toczącego się czołgu. Jak na Stratoband to wolny i ciężki utwór (w porównaniu chociażby z pierwszym Eagleheart) No i Tolkki jak zwykle wygrywa ładną solówkę. FIND YOUR OWN VOICE rozpoczyna się chórem po czym zaczyna się charakterystyczna dla Finów "młócka", chociaż te gitary jakby z innego zespołu. Dopiero śpiew Kotipelto i klawisze Johanssona uzmysławiają mi, że to jest nadal Stratovarius. Perkusja wali jak oszalała, klawisze pędzą jak japoński pociąg, riffy są szybkie i dokładne. Jest szybko i dobrze. Z kolejnym kawałkiem wkraczamy w świat FANTAZJI :). I znowu połączenie power metalu z orkiestrą wychodzi obronną ręką. Muzyka przechodzi w bardziej spokojne rytmy, jednak w tle nadal przygrywają smyczki, które w kolejnej części utworu grają główną role wraz z Johanssonem - bardzo nastrojowa część tej blisko 10 minutowej Fantasii. I znów z głośników dobiegają naprzemian raz szybkie raz zwolnione (podczas solówki słychać doskonale partię basu) rytmy. We wszystko zgrabnie wpleciono orkiestrę, co daje fajny efekt, ale to znowu gdzieś się już słyszało. LEARNING TO FLY to kolejny power metalowy niczym nie wyróżniający się kawałek w stylu Stratovariusa. Takich to oni już stworzyli kilka. Niestety wygląda mi to na pożeranie własnego ogona (przynajmniej jeżeli chodzi o ten kawałek lub też EAGLEHEART). PAPILLON zaczyna się dziecięcym śpiewem. Bardzo spokojny i nastrojowy utwór. Taka ballada. Nic specjalnego. Widać, że orkiestra na tym krążku znalazła stała posadę (ale czy dadzą radę na koncertach zwieźć całą orkiestrę). STRATOFORTRESS to tylko zwykły kawałek instrumentalny. O kolejnym tytułowym ELEMENTS można powiedzieć tylko tyle, że jest poprawny, a wszystko co tu zrobiono usłyszałem już w innych kompozycjach na tej płycie. Ostatni kawałek DROP IN THE OCEAN to ballada. Bardzo ciekawie zaśpiewana. Minimalnie przypomina mi Celestian dreams, ale to w sumie podobny klimat.
Podsumowując jak już napisałem na forum płyta ta rozczarowała mnie. Nie mówię, że jest zła, ale szczerze mówiąc zbyt dużo od niej oczekiwałem. Niestety Stratoband zaserwował mi "odgrzewanego kotleta" który nie jest już tak smaczny jak świeżo zrobiony. Owszem są kawałki bardzo dobre i ciekawe wnoszące coś nowego do muzyki Tolkkiego. Utwory takie jak SOUND OF VEGABOND czy FANTASIA zwracają na siebie uwagę, jednak to za mało. Brakuje też utworów wybitnych do których będzie się z przyjemnością wracało. Jedynie co zasługuje tu na pochwały to aranżacje chóru i orkiestry. Wplatane są one w bardzo umiejętny sposób, dzięki czemu mimo ilości instrumentów nie czuje się jakiegoś natłoku czy zlewania dźwięków. Wszystko jest tam, gdzie powinno być. Skoro więc płyta dobra powinna mieć od 5-7 to ja daję najnowszemu dziecku tej kapeli ocenę 7,5. Niestety więcej dać nie mogę. Może za rok lub dwa.
Maciejusc / [ 31.01.2003 ]
|