Obecnie Stratovarius należy do jednej z moich ulubionych kapel. Cenię ich bardzo za oryginalny styl, a przede wszystkim klimat kompozycji. Na początku uważałem, że ich muzyka, to pesymistyczne smęty i nie warto im poświęcać czasu. Jednak teraz wiem, że te stracone godziny, które poświęciłem ku zrozumieniu ich muzy nie poszły na marne. Czasami, gdy mam dość prostego, melodyjnego, zaciesznego grania, odpalam sobie albumy "Fourth Dimension", "Episode", "Destiny", z pewnością wszystkim Wam znane. Ale za nim te płyty ujrzały światło dzienne i otrzymały przepustkę do mojej komory muzycznej, zaistniał album który przyjdzie mi oceniać w tejże recenzji. Trzecie dziecko Timo Tolkki'ego i spółki - "Dreamspace".
Już na początku ośmielę się stwierdzić, że na tym materiale po raz ostatni możemy usłyszeć za mikrofonem lidera i gitarzystę zespołu - Timo Tolkki'ego. Dla wielu z pewnością będzie to miła wiadomość, gdyż trzeba przyznać, że nie zachwyca on swoimi wokalami. W sumie dobrze się stało, że Kotipelto go zastąpił i już na "Fourth Dimension" pokazał na co go stać. Ale o tym w innej recenzji. Teraz skupmy się na "Dreamspace", który naprawdę wymaga uwagi. To właśnie tutaj Stratovarius osiągnął pełnię swojego charakterystycznego stylu. Występują tu zarówno optymistyczne power-metalowe kompozycje jak np. "We Are The Future" czy "Hold On To Your Dreams", szybkie killery typu "Reign Of Terror", "Shattered", a także elementy progresywne jak w "4th Reich", "Magic Carpet Ride", "Thin Ice", czy też w samym utworze tytułowym. Praktycznie każdy kawałek na tym albumie, to uwielbiany przez nas Stratovarius w czystej postaci. Ja przynajmniej nie dostrzegam żadnego słabego numeru. Każdy z nich ma doskonały klimat, nie koniecznie wesoły. Ale skoro mnie, fanowi szybkiej, obładowanej pozytywną energią muzyki, przypadło to do gustu, to coś to chyba musi znaczyć. Jak zawsze na każdym albumie, zwracam uwagę na kolejność utworów i muszę przyznać że tutaj nie mam zastrzeżeń. Zaczyna się dynamicznie, później raz jest wolno, raz średnio, raz z prędkością światła. Raz spokój, raz totalny zamęt. Raz tajemnica i mrok, raz optymistyczna radość wyrażona przez muzykę. Jednym słowem - totalna progresja. I to jest między innymi urok tej płyty. Nie znajduję po prostu żadnych niedociągnięć, każdy kawałek jest na swoim miejscu. Z pewnością dla wielu z Was, wadą będzie wcześniej wspomniany wokal. Szczerze muszę przyznać, że mnie osobiście nie razi po uszach. Może i Tolkki'emu brakuje tych emocji, które wyraża Kotipelto, ale do muzyki na Dreamspace wpasował się bardzo dobrze. Po tym zdaniu mogę śmiało napisać, że to zdecydowanie najlepszy longplay z T.T. na wokalu.
Wypowiem się jeszcze o samych numerach, z których ciężko w sumie wyciągnąć jakieś indywidualne dusze, ale jak się bardzo dobrze szuka, to jednak są. Do grona moich faworytów należą: "We Are The Future" - ten song z pewnością znajdzie swoich fanów w gronie melodyjnego power-metalu. Szybki rozpędzony riff, typowa dla tego stylu, podwójno-stopowa perkusja, a przede wszystkim niezapomniany refren: "Save Us, We Are The Future", z którym po prostu nie wiedziałem co zrobić, więc ustawiłem sobie na opis w gg. "Tears of Ice" - przepiękna ballada, idealna na pochmurne dni. Oczywiście klimatyczna. "Dreamspace" - ciekawy wstęp na klawiszach, taki przodek późniejszego "Hunting High And Low". Na początku wydaje się, że będzie to zwykły schematyczny utworek, jednak w jego środkowej części dochodzi do niesamowitego obrotu sytuacji. Przeistacza się w moment prawdziwej progresji, by wreszcie przejść w miażdżący riff i zakończyć się ostatnimi dźwiękami gitary Tolkki'ego. Tego się nie spodziewałem. Zdecydowanie jeden z najlepszych, a co ważne najszybszych progresów jakie Stratek skomponował. Nie przepadam osobiście za długimi kolosami w tych klimatach, a 6 minut utrzymującej jeszcze tempo progresji, nie przynudza tak bardzo. Jednak najbardziej ze wszystkich zadziwił mnie "Wings Of Tomorrow". Z pewnością jest to najbardziej nietypowy kawałek na płycie, jak i również w całym repertuarze Finów. Ale dla mnie to bardzo miła nietypowość z ich strony. Co więcej, jeden z ich najlepszych dokonań. Od początku do końca, po prostu jest genialnie: genialny wstęp klawiszy, genialne wejście gitary, genialne zwolnienie na zwrotkę, genialna zwrotka, a co najważniejsze - boski refren. Nie umiem na to znaleźć słów. Jeszcze to "Yeah" Timo Tolkki'ego przed drugą solówką, proste ale jakże piękne ozdobniki gitarowe, no i sama solówka przecież. Istna bajka. To też bardzo cenię w tej płycie - wyśmienite zakończenie, jakim jest właśnie "Wings Of Tomorrow". Po jego przesłuchaniu mam chęć wystawić 10. No ale jak to? Przecież tak nie wypada. Chociaż? A co mi tam! Może już w życiu nie być takiej okazji.
Materiałowi, z pełną świadomością swojego czynu, daję najwyższą z aktualnie możliwych ocen, bo na klasykę jeszcze za wcześnie. Jeśli nie znasz jeszcze Stratovarius, a nie wiesz od czego zacząć, to na pewno zaczniesz od "Visions" lub "Destiny". Jeśli jednak po przesłuchaniu, sądzisz że ta muza nie ma sensu, cofnij się w czasie do "Dreamspace". Gwarantuję, że nie pożałujesz!
Blackout / [ 05.12.2010 ]
|