Album "Lovedrive" jest dziełem przełomowym w działalności zespołu. Właśnie on otwiera epokę melodyjnego hard rocka i heavy metalu, czyli stylu z jakiego wszyscy znamy Scorpions. Wraz z przyjściem nowego gitarzysty - Matthiasa Jabsa, założyciele grupy Rudolf Schenker i Klaus Meine, mogli wreszcie tworzyć taką muzykę, na jaką od dawna mieli ochotę. Muzykę, która pozwoliłaby im na większy rozgłos i podbicie list przebojów w Stanach Zjednoczonych. Z pewnością im się to udało, a "Lovedrive" w świecie hard & heavy, jest już uznanym klasykiem. Na uwagę zasługuje także niezwykle odważna okładka. Cóż, Skorpiony w tej sprawie zawsze budzili kontrowersje. A do jakich refleksji skłania sama muzyka?
Krążek rozpoczyna chyba najgorszy i trochę dłużący się, choć i tak dobry "Loving You Sunday Morning". Utwór ten może nie jest tragiczną wpadką, jednak im dłużej go się słucha, tym bardziej ma się go dość. Za to przy drugim już nie sposób się nudzić. Dostajemy solidny kawałek mięsa w postaci "Another Piece Of Meat". Właśnie! Zapomniałem dodać, że oprócz Jabsa, na płycie udzielił się także Michael Schenker ze swoim wiosłem. Mamy więc przyjemność usłyszeć jego solówki w kilku utworach, między innymi właśnie w "Another Piece Of Meat". Nie muszę Wam chyba przypominać kim jest młodszy Schenker? Wystarczy, że wymienię takie zespoły jak U.F.O. czy MSG i wszystko jasne. Zatem o amatorszczyźnie nie może tu być mowy. Po prawdziwym hard rockowym kopniaku dostajemy balladę "Always Somewhere". Dzięki tego typu utworom, Scorpions są często nazywani "mistrzami ballad rockowych". Zgadzam się z tą opinią w 100%. Nie znam osobiście drugiego zespołu, który mógłby się pod tym względem równać z Jadowitym Skorupiakiem. Sam "Always Somewhere" uważam za najpiękniejszą tego typu piosenkę zespołu i jeśli ktoś w muzyce kieruje się sercem, to na pewno nie przejdzie obok tej nuty obojętnie. Jako czwarta pozycja, kłania nam się instrumentalne "Coast To Coast", skomponowany przez Schenker Brothers. Obaj wioślarze dostają tu szerokie pole do popisu, a Klaus dla odmiany, zamiast mikrofonu, bierze do ręki wiosło i wspomaga sekcję rytmiczną. "Can't Get Enough" to już krótki, szybki i walący prosto w twarz killer, w którym tym razem, popis daje Matthias. Szósteczka jest kompletnie nietypowym kawałkiem dla Scorpsów. "Is There Anybody There" został nagrany w rytmie reggae (dobrze napisałem?) i chociaż nie przepadam za tego typu muzyką, to muszę przyznać, że zespół fenomenalnie tu zaeksperymentował. Nie zaprzeczę, że na początku ciężko go docenić, ale zapewniam, że da się lubić. Lecz skoro takie klimaty Was nie przekonują, to możecie sobie na ostudę obczaić utwór tytułowy, do którego właśnie doszliśmy. Naczelny numer na płycie, stanowi jej najmocniejszy punkt: niepokojąca zwrotka z galopującymi gitarami, przebojowy refren, no i oczywiście wirtuozerska solówka pana Michaela (niestety ostatnia już z jego udziałem). Na deser została nam jeszcze "Holiday". Podobnie jak "Always Somewhere" jest balladą, jednak tej lepiej jest słuchać w domowym zaciszu ze względu na jej melancholijny, wyciszający nastrój.
Płyta się właśnie skończyła. Zauważyliście, że miała tylko 8 piosenek? To może inaczej
Czy odczuwacie jakiś niedosyt? Ja osobiście jestem zadowolony z tych ośmiu, ale jakże sycących kompozycji i uważam, że jedna piosenka różnicy, by wszystko zepsuła. Mamy wszystko, czego można wymagać od kapeli światowego formatu: porywające riffy, melodyjne solówki i specyficzny wokal, którego nie da się podrobić. Zespół w kapitalnej formie, nic dodać, niż ująć.
Blackout / [ 16.04.2011 ]
|