"Sting In The Tail" to siedemnasty studyjny album Scorpions w 45-cio letniej historii istnienia zespołu. Weterani rocka i metalu z Hannoveru swoje najlepsze lata mają już dawno za sobą, ale wciąż wystarcza im sił i energii na nagrywanie albumów co najmniej rzemieślniczych. Taki jest "Sting In The Tail".
Bezsprzecznie Scorpionsi to kawał muzycznej historii. Zespół nie tylko jednego utworu, ani nie jednego albumu, a poważny i żywy wkład w historię światowego rocka. Dzisiejsza sytuacja Scorpions przypomina mi trochę sytuację AC/DC, bo choć pewne jest, że obie grupy nie są w stanie nagrać już niczego odkrywczego czy przełomowego, to fani mogą oczekiwać od nich solidnej dawki hard rocka. Pomimo, że zarówno skład Niemców jak i Australijczyków tworzą dinozaury, to krew tych dziadków wciąż się gotuje do obdarowywania ludzi rock'n'rollem.
"Sting In The Tail" w pełni odpowiada powyższej cenzurce, bo jest to album oparty na najbardziej znanych patentach grupy. Dla jednych są to pomysły, których można słuchać bez końca i nieźle się przy nich bawić, a dla innych będą to pomysły oklepane i nudne. Wszystko zależy od nastawienia, a więc tego co się po Scorpionsach oczekuje.
I tak siedemnasty studyjny album grupy można podzielić na dwie najważniejsze kategorie utworów.
Pierwszą stanowią klasyczne hard rockowe numery oparte na sprawnym perkusyjno-gitarowym instrumentarium, szybkim, energetycznym tempie i chwytliwych solówkach, a w poszczególnych utworach pojawiają się mniej lub bardziej ciekawe niuanse muzyczne (np. gardłowe wycieczki Meine, chórki czy gościnny wokal dony gothic metalu Tarji Turunen w utworze "The Good Die Young"). Druga kategoria utworów to oczywiście rockowe ballady, a więc gatunek, w którym Scorpionsi zawsze czuli się świetnie. Być może ich ballady są ciut przesłodzone i wyłudzające emocje albo z drugiej strony niebezpiecznie zbliżające się do granicy muzyki na p, ale wciąż sporo w nich uroku i niewymuszonej szczerości. Łącznie rzeczonych ballad naliczyłem cztery, a najładniejszą z nich jest według mnie wspominane już "The Good Die Young" (czyżbym uległ urokom Tarji?).
Jedynym utworem, który można osadzić w ramach heavy metalu jest tytułowy "Sting In The Tail", gdzie gitarzyści odłożyli rockowy galop i skupili się na precyzji. Taka ilość heavy metalu na nowej płycie dobrze odzwierciedla na ile Scorpionsi są (byli) zespołem heavy metalowym, a na ile hard rockowym.
Z nowym albumem zespołu jest tak jak napisałem we wstępie recenzji. Scorpionsi na bazie własnego doświadczenia i pewnych schematów utworzonych przez samych siebie x lat temu, nagrali album będący w pierwszej kolejności rzemieślniczym i profesjonalnym podejściem do muzyki rockowej. Najważniejsze osoby w zespole już się zestarzały, ale nie zdziadziały.
Pozostaje stu lat życzyć Scorpionsom, a fascynacje ich muzyką oddać koneserom gatunku.
Robert Bronson / [ 20.04.2010 ]
|