Niedawno słyszałem zapowiedzi odnośnie nowej płyty Nightwish. Dobrze, że coś się wreszcie dzieje, bo na pewno, stale grane na koncertach, numery z ostatniego albumu, już dawno się przejadły fanom. Nie wiemy, jak długo przyjdzie nam czekać na nowe wydawnictwo, ale wiadomość ta, zaintrygowała mnie do przypomnienia sobie ich ostatniego z 2007 roku. Mowa oczywiście o "Dark Passion Play".
Płytę tą dostałem od kuzyna, który był (a być może dalej jest) gorącym fanem "Nocnych Życzeń". Pamiętam, że wtedy jeszcze katowałem Scorpionsów i nie miałem styczności z tego typu muzyką. Obecnie, sam jestem jej zwolennikiem. Właśnie album "Dark Passion Play" był krążkiem, który wprowadził mnie w klimaty fantasy metalu, łączenia tego gatunku z operą, epickie klimaty, a kto wie czy nie w ogóle każdej odmiany heavy, oprócz tej, co grali Scorpionsi. Młody wtedy jeszcze byłem i nie brałem każdej muzyki tak bardzo na poważnie, ale wiedziałem, że od disco polo należy się trzymać z daleka. Czy dobrze więc, że to ten album trafił jako pierwszy w moje ręce? No nie dobrze! Chociażby dla Nightwish'a, ponieważ sam album, nie został ciepło przyjęty przez starych słuchaczy fińskiej kapeli. Tym bardziej, że nagrany z nową wokalistką - Anette Olzon. No wiem, zacząłem od dupy strony, ale w końcu od czegoś trzeba było, nie? A po za tym, czy nie tak powinno się podchodzić do każdej ocenianej przez nas płyty? Bez żadnych porównań, wstępnych przekreśleń na temat "Oni już nic lepszego nie nagrają", tylko ze świeżymi odczuciami, wrażeniami i emocjami, jakie się wyniosło z przesłuchania. Podejść do płyty tak, jakby miała być pierwszą usłyszaną przez Was, w Waszym życiu. Ja nie żałuję i cieszę się, że teraz jestem na tym etapie w metalu, na którym jestem. Pozwolę sobie w maksymalnym streszczeniu przelecieć wszystkie kawałki z wydawnictwa.
Rozpoczynający "The Poet And The Pendulum" był dla mnie, naprawdę wielkim szokiem. Myślałem wtedy; "Co za szaleńcy nagrywają utwór trwający 14 minut?". Jednak z perspektywy czasu spostrzegłem się, że takich kompozycji jest cała fabryka i już nie będzie to dla mnie żadną nowością. Ale wracamy do czasów, gdy byłem młody i głupi. Pomyślałem "Jeśli pierwszy kawałek trwał tak długo, to czy dalsze też takie mają zamiar być?" Na szczęście moje głupawe przypuszczenia zostają zrównane z ziemią. Kolejne utwory to już zwyczajne, kilkuminutowe nagrania. Oczywiście "The Poet And The Pendulum" był wtedy, dla mojej osoby, czymś niezwykłym i do tej pory uważam go za jeden z najlepszych długogrających kolosów. Kolejne 2 utwory, to wg mnie najlepsze i najłatwiejsze do połknięcia kąski płyty. Spodobają się nawet tym, którzy z metalem wcześniej nie mieli styczności. Przebojowy, klawiszowy lukier, przyładowany gitarowymi riffami i słodki wokal Anette, może się podobać. W takim klimacie utrzymane są "Bye Bye Beautiful" i "Amaranth". Tak przy okazji, do tych kawałków nagrano niezłe teledyski. Dalej jest już nieco mroczniej. "Cadence Of Her Last Breath", chociaż ma podniosły refren, to zwrotki i cała reszta powiewają tajemnicą, niepokojem. Zaś w kolejnym "Master Passion Greed", mrok ewidentnie słychać w refrenie, a z resztą jest różnie. Ogólnie teraz jak i wtedy, utwór odśpiewany przez Marco Hietale, nie zrobił na mnie wrażenia. W dalszej drodze, przez krótką chwilę, daje nam odpocząć smutna ballada "Eva" i znowuż atakują nas mroczne klimaty. "Sahara", to bardzo wolny, ale przyładowany ciężarek z bardzo klimatycznymi "pirackimi" okrzykami na końcu. Później, równie mało wesoły, dynamiczny, ale bezpłciowy "Whoever Brings The Night" z efektem wokalnym, który jak dla mnie się nie udał po prostu. Z innej strony atakuje "For The Heart I Once Had" z pięknym, pogodnym gitarowym wstępem. Dalej już niestety słońce zachodzi, ale wschodzi na nowo przy "The Islander". To ballada z Marco na wokalu. No trzeba przyznać, że gość ma talent nie tylko do darcia mordy. Cudowna, klimatyczna gra gitary akustycznej, melodia na flecie rodem ze Skandynawii. "The Islander" był pierwszą pieśnią Nightwish'a, jaką usłyszałem. Jej teledysk i przede wszystkim sama kompozycja, zrobiła na mnie wrażenie. Uwielbiam tego typu ballady, które potrafią odtworzyć klimat jakiegoś miejsca, jakiegoś wymiaru, świata, a właśnie tutaj mamy tego doskonały przykład. Podobnie fajna gra na flecie, wymieniana później z gitarą, pojawia nam się w instrumentalnym "Last Of The Wilds". Szczerze to muzycy nie pokazują tu jak pięknie wymiatają, upodabniając się przykładowo do swoich rodaków ze Stratovarius. Zamiast nawałnicy dźwięków, grają normalny melodyjny utworek, tylko że niemy. I trzeba przyznać, wyszło super. Zostały nam jeszcze 2 ścieżki, zbliżone do siebie długością ok. 7 min. Walcowaty "7 Days To The Wolves" i ballada "Meadows Of Heaven". Ten pierwszy był całkiem niezły, ale drugi po prostu skradł mi serce. Pamiętam, jak kiedyś słuchałem go dniami i nocami. Bił z niego taki klimat, takie piękno, miałem wrażenie, że przeżywam najpiękniejsze chwile mojego życia. Na szczęście nie byłem na tyle ograniczony i poznałem wiele lepszych pościelówek na pochmurne dni. Co jak co, ale "Meadows Of Heaven", to bardzo udany piosenek na zakończenie. Kto wie, może jeszcze kiedyś też mnie najdzie na niego mania.
Pora na wyrok w sprawie "Dark Passion Play". Jak mówiłem, album ten odegrał w moim życiu bardzo istotną rolę i z pewnością czuję do niego pewien sentyment, jednakże osłuchiwanie się z wieloma płytami w tym gatunku, sprawi, że bez porównań się nie obejdzie. Wspomniałem o nowej wokalistce Anette Olzon, która zastąpiła wielką Tarje Turunen. Nie powiem, że dostatecznie zapełniła po niej lukę w zespole. Olzon to zupełnie inna liga, inny styl śpiewania i w niektórych kwestiach po prostu nie daje rady. Można to odczuć na "Dark Passion Play". Są takie fragmenty, w których aż prosi się o jakiś operowy akcent. Ale są też utwory jak "Amaranth", które z Anetką brzmią genialnie. Lecz co w takim razie? Nightwish miałby przejść na pop-metal? No trochę by to było nie halo. Druga sprawa to gitara. Zwróćcie uwagę, ile Emppu zagrał na tym albumie solówek? Ja osobiście naliczyłem ich niecałe 7. Mało w porównaniu do całego albumu, na którym znajduje się 13 kompozycji. W dodatku są to tylko miniaturki w postaci melodii prowadzącej wystukanej na wiośle, lub krótkie wstaweczki. Nie sądzicie, że to trochę za mało? Coś tak się zastanawiam, czy zespołowi nie przydała by się druga gitara. Zwracam też uwagę na prawie całkowite wykorzystanie pojemności kompaktu - 76 minut! To zdecydowanie najdłuższa płyta grupy z Finlandii. Szkoda, że nie najlepsza.
Podsumowując, "Dark Passion Play", to dobra płyta, ma swój klimat, istnieje na niej kilka utworów, które mogą się podobać. Jednak porównując ją do poprzednich, czegoś brakuje. Nie tylko w wokalu, ale również w samej muzyce. Mimo wszystko nie będę do końca przekreślał zdania dziecka, dla którego jeszcze 2 lata temu, płyta ta była potęgą. Żydowskim targiem wyjdzie mi ocena na poziomie "dobry". No i mnie to pasuje.
Blackout / [ 15.01.2011 ]
|