01. The Wicked Symphony
02. Wastelands
03. Scales Of Justice
04. Dying For An Angel
05. Blizzard On A Broken Mirror
06. Runaway Train
07. Crestfallen
08. Forever Is A Long Time
09. Black Wings
10. States Of Matter
11. The Edge



Czekałem na ten album z wielką niecierpliwością. Avantasia w kilka tygodni stała się jedną z moich ulubionych grup muzycznych. Każdy ich utwór znałem na pamięć. Katowałem ich bez przerwy. Nie mogłem do tej płyty podejść obojętnie. Na domiar dobrego, dowiedziałem się, że wystąpi na niej Klaus Meine - wokalista, swojego czasu mojej ulubionej formacji - Scorpions. Zatem pragnienia premiery nie było końca. Wreszcie "The Wicked Symphony" miał swoją premierę. Już tak dla sprostowania sytuacji napiszę, że Avantasia wydała podwójny album o nazw(ie/ach) "The Wicked Symphony" - "Angel Of Babylon". Ja jednak traktuję je jako 2 zupełne inne albumy, wydane po prostu w tym samym dniu. Tak więc ze spoconymi z ciekawości rękami, odpalam nowy album projektu Tobiasa Sammeta. I co dostałem?

Pierwszy utwór (tytułowy) zaczyna się długim, symfonicznym wstępem, budzącym olbrzymie napięcie. Dźwięk z każdą chwilą narasta aż wreszcie po blisko 1,5 min - wybucha riffem wspartym przez symfoniczne wstawki i perkusję - doprawdy klasyczne wejście. Zaraz po kilku zagraniach swoim wokalem wita nas Tobias i przeprowadza przez bardzo ciekawą zwrotkę, momentami cichą, niepokojącą, a za innym razem miażdżącą gitarowym przyładowaniem. Tobiemu towarzyszą wokaliści Russel Allen i Jorn Lande. Jak widać ten drugi na dobre zadomowił się w projekcie Sammeta. Oczywiście mi to nie przeszkadza, a nawet jestem za tym, aby nagrali jeszcze nie jeden materiał razem. Wracając na drogę "The Wicked Symphony" - kapitalnie ciekawa, trzymająca w napięciu zwrotka ewoluuje w końcu w przebojowy, niespodziewany refren, który jest po prostu wspaniały. Z wielką ulgą mogę zaliczyć song tytułowy do grona bezpiecznych. Później już tylko genialne solówki udokumentowują klasę całości. Wszystko razem daje nam ponad 9,5 minuty. Genialne otwarcie, szczena mi opadła. Oby tylko tak dalej. Kolejny "Wastelands", to typowy Kiske'owski numerek, poprawiający humor. Przypomina mi on bardzo "Shelter From The Rain" z poprzedniej płyty, jednak nie ma połowy tyle energii co jego kuzyn i na szczęście nie jest taki długi. Przy trzecim utworze już można chwycić za nóż, bo oto przed Wami istny zabójca - "Scales Of Justice". W tym killerze gościnnie wystąpił Tim "Ripper" Owens (ex-Judas Priest). No głos to ten facet ma jak brzytwa, aż partia Tobiasa wydała mi się przy nim zbyt grzeczna. Refren totalnie rozwala na kawałeczki, a ostry wokal połączony z wibrattem, robi piorunujące wrażenie. Czwóreczka rozpoczyna się znajomo. Nic w tym dziwnego, gdyż miałem przyjemność usłyszeć radiową wersję "Dying For An Angel" wcześniej w sieci. Jednak teraz, w pełnej wersji, bez żadnych skróceń, okrojeń, brzmi zupełnie inaczej. To właśnie tutaj wystąpił wcześniej wspomniany Klaus Meine. No muszę stwierdzić, że utwór ten jest bardziej hard-rockowy niż power-metalowy, ale mimo wszystko, dobry. Niestety tylko dobry. Słuchając go po kilku razach, nudzi się. Może ten grymasik odczuwam tylko ja, bo spodziewałem się czegoś więcej po dwóch wokalistach najbliższych memu sercu? Nie mam pojęcia. Chciałbym bardzo go nazwać genialnym ale nie mogę. Na temat "Blizzard On A Broken Mirror" nie potrafię dużo napisać. Nie jest to jakiś ani słabiak, ani też żadna rewelka. Cenię bardzo jego klimat, lecz muszę szczerze skrytykować delikatnie nieudany refren, w którym Tobias śpiewa jakby mu brakowało powietrza. Ale cała reszta robi niezłą całość. Wreszcie teraz mogę odetchnąć, bo oto przyszedł czas na wolniejszy utwór. W sumie zdziwiłem się trochę, że został on zamieszczony dopiero na szóstej ścieżce. Poprzednie albumy serwowały je kilka tracków wcześniej. Jednak po tym co usłyszałem, nie mam najmniejszego żalu. Wręcz przeciwnie. "Runaway Train", zaczyna się spokojnie grą fortepianu i śpiewem Boba Catley'a. Później piękna, chwytające za serce solo gitarowe. To jest coś czego nie da się przybrać w słowa. Gdy jednak solówka gaśnie i wchodzi Jorn, ogrania nas lekki niepokój, wszystko nabiera więcej mroku i powagi. Wymiana wokalu z Tobiasem! Milion myśli nęka makówkę, co będzie dalej. A tym dalszym wydarzeniem jest refren. I nie jest to jakiś tam refren. Jest to cudowny, wyśmienity, a co będę się pieścił - boski refren!!! Przy nim słuchacz po prostu odpływa, a raczej odjeżdża w daleką podróż "Uciekającym Pociągiem" do Avantasii. W czasie podróży trwającej ok. 8,5 min, nasze uszy cieszy kolejna partia Boba Catley'a, która przeradza się w melodię chóru wyśpiewaną na spółkę z Tobiasem, jeszcze lepszą niż w refrenie. Dalej przepiękna, radująca serce, solówka na gitarze, sprawia, że o utworze nie można zapomnieć. Na samym końcu ostatni refren wieńczy niepowtarzalne dzieło, aż do wygaśnięcia ostatniego uderzenia w struny. Piękniejszego, bardziej emocjonującego i tak długiego utworu po za "The Seven Angles", Avantasia chyba jeszcze nigdy nie nagrała. Z pewnością będę do niego wracał. Do tej pory "Niegodziwa Symfonia" prezentuje się bardzo dobrze, a jak dalej? "Crestfallen", to już na pewno nie jest kawałek, na którego opis poświęcę tyle miejsca, co poprzedniego. Mnie osobiście nie powalił, nie przepadam za mroczną stroną Sammet'owskiej muzyki. Momentami partie Tobiego, przypominają mi "The Scarecrow". "Forever Is A Long Time", ma już wiele pozytywniejszy przekaz dla moich uszu. Bardzo luzacki, zaśpiewany w większości przez pana Lande, zacieszacz. Nic specjalnego, ale dobrze. Skoro narzekałem na "Crestfallen", co więc powiem na dziewiątkę? No z pewnością nie będzie jednym z moich faworytów. Wielka szkoda, że pojawił się właśnie wtedy gdy odzyskiwałem nadzieję, na coś bardziej w jasnych barwach, ale nie zrażam się tym. "States Of Master", to z pewnością rzecz, której potrzebowałem jak powietrza po "Black Wings". To jest to! Po pierwszym przesłuchaniu już wiem, że będę do tego wracał. Idealny, szybki i co najważniejsze - wesoły hicior, w stylu "Promised Land". Właśnie w takich klimatach Tobias i spółka odnajduje się najlepiej i za to ich szanuję. Złe emocje na bok, niech żyje radość z muzyki! Na koniec Avantasia funduje nam prostą, spokojną, radiową piosenkę - "The Edge". Z pewnością ma ona przypominać równie komercyjne "Carry Me Over" i "Lost In Space" z poprzedniej "The Scarecrow". Jak się domyślam, fani ostrego cięcia, uwieszą psy na Tobim, za ten kawałek. Ja natomiast twierdzę, że takie proste kompozycje, tylko udowadniają jakim wokalista z Fuldy jest wszechstronnym muzykiem. A samego utworu słucha się bardzo przyjemnie. Po tym co wcześniej słyszeliśmy, przy "The Edge" możemy wreszcie odetchnąć i wsłuchać się w proste, niewymagające tak wielkiego zaangażowania, dźwięki.

Płyta całkiem w porządku, pełna zróżnicowanych schematów. Słucha jej się miło. W odniesieniu do poprzedników, na pewno bardziej przypomina "The Scarecrow", niż którąś z dwóch części "The Metal Opery". Jednak do genialnego "Stracha na Wróble" troszeczkę zabrakło. Znalazły się tu wszystkie style muzyki zaprezentowane na wcześniejszej płycie. Jednak nie mają one takiej świeżości, jak tamte. Oczywiście długie kompozycje "The Wicked Symphony" i "Runaway Train" robią spore wrażenie, jednak to troszeczkę za mało. Nie żeby wyszło na to, że album jest słaby, nic z tych rzeczy. Po prostu po wywiadach z Tobiasem jakie przeczytałem, spodziewałem się czegoś, co by ani na sekundę nie dało o sobie zapomnieć. Byłem pełen nadziei, że Avantasia znów nagra przełomowe dzieło, jak to zrobili na "The Metal Opera" i 6 lat później na "The Scarecrow". Może oczekiwałem aż za wiele? Mimo wszystko cieszy mnie fakt, że nagrali tą płytę. To przecież wciąż ten sam zespół, ten sam styl. Samo bogactwo muzyki, warte uwagi, z tym że nie ma po prostu wielkich rewolucji. Ale nie mówię jeszcze Avantasii "Do zobaczenia na kolejnej płycie", bo przede mną jeszcze "Angel Of Babylon.

"The Wicked Symphony" chowam do swojej płytoteki i wezmę się może za drugą część nowego albumu Niemców, żeby nie było, że jestem powierzchowny. A Wam jak najbardziej polecam pierwszą część nowej Avantasii. Z pewnością znajdziecie na niej coś dla siebie. A moich starych zrzędów typu "Czegoś zabrakło, spodziewałem się więcej", nie musicie słuchać.

Blackout / [ 29.11.2010 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Avantasia
The Wicked Symphony

Nuclear Blast Records - 2010 r.




8/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!