01. Ghost in the Moon
02. Book of Shallows
03. Moonglow
04. The Raven Child
05. Starlight
06. Invincible
07. Alchemy
08. The Piper at the Gates of Dawn
09. Lavender
10. Requiem for a Dream
11. Maniac (Michael Sembello cover)



Avantasia jest dla mnie zespołem szczególnym. Pierwsze kontakty ze wspaniałym gatunkiem jakim jest power metal, zawdzięczam właśnie Tobiasowi i jego przyjaciołom. Wraz z nimi stworzył prawdziwy pomnik na dwóch częściach "The Metal Opera". Najdoskonalszy na świecie utwór "The Seven Angels" wprowadził mnie w obie części metalowo-operowej opowieści, która zawładnęła moim sercem i umysłem na długi czas. Trzeci album "The Scarecrow" wywołał z początku mieszane uczucia, ale z upływem czasu zawładnął mną jeszcze bardziej niż opery. I tak po dzień dzisiejszy to wydawnictwo uważam za opus magnum twórczości artystycznej Avantasii jak i albumów nagranych przez Tobiasa. Każdy późniejszy krążek miał swoje lepsze i słabsze momenty, ale żaden nie dorównał "The Scarecrow" mimo wyraźnej kontynuacji stylu właśnie z tego albumu.

Sięgając po nowy, już ósmy krążek projektu Tobiasa Sammeta nie miałem nawet cienia wątpliwości, że na powrót "The Metal Opera III" nie ma co liczyć i ta płyta również będzie stylem bliższa twórczości pod skrzydłami Nuclear Blast. Ja nie widzę w tym problemu. Lubię "The Story Ain't Over" czy "Lost in Space", które większość zagorzałych metalowców wysłała by na Eurowizję. Tobias jak się okazało również ma to gdzieś, gdyż nawet wystąpił na wspomnianym konkursie z utworem "Mystery of the Blood Red Rose". Mimo swoich słabszych i lepszych momentów jedno trzeba przyznać - Avantasia stworzyła swój rozpoznawalny styl, który czasami puszcza oczko w stronę rocka, czy nawet popu i czuje się w tym dobrze. Najstosowniej było by napisać dwie recenzje: tą dla metalowej widowni i taką dla bardziej otwartych na inne naleciałości. Jednak jako, że ja stoję po drugiej stronie barykady ocena będzie taka, a nie inna. Wspomnę jeszcze o wyśmienitej, przyjemnej dla oka, kolorowej okładce. A czy z muzyką jest tak kolorowo?

Po pierwszym utworze "Ghost in the Moon" widać, że Tobias miał zamysł rozpocząć album tak jak poprzednio. Klimat taki sam jak w "Mystery of the Blood Red Rose" - tytuł został nawet nie raz wspomniany w omawianym utworze. Podobnie na pierwszy plan wysuwają się: melodie, chóry, orkiestracje, a na drugi - gitary. Kawałek nie jest, a nawet nie próbuje być metalowy. Otrzymujemy za to prawie 10 minut rocka a'la Meat Loaf. Z czego 3 ostatnie minuty można by spokojnie wywalić, gdyż po przepięknej solówce gitarowej nie mamy już nic ciekawego. Nie sposób jednak odmówić Tobiasowi rozwoju kompozytorskiego w kierunku rock-operowego grania, bo słucha się tego całkiem przyjemnie, a i parę nowych rozwiązań czy to w melodii/harmonii się znajdzie. Drugi "Book of Shallows" to melodyjny wstęp, zadziornie świdrujące gitarki, melodyjny refren, oraz... niespodzianka - thrashowy akcent w środku utworu. Popis w nim daje Mille Petrozza. Również Hansi Kursch pokazuje tutaj, że jest legendą w power metalowym graniu. Ci dwaj goście to nowość na płytach Avantasii i wkomponowali się wyśmienicie, dodając świeżości w stosunkowo przewidywalnej konstrukcji utworów. Oprócz nich słyszymy Jorna Lande oraz Ronnie'go Atkinsa, których już gościliśmy na wcześniejszych produkcjach.

Niekwestionowanym cukiereczkiem wśród całej plejady zaproszonych gości jest Candice Night w singlowym "Moonglow". Sam utwór - pełna kwintesencja tego co powinien zawierać singiel: melodyjność, przebojowy refren przyładowany mocną gitarą, w dodatku kapitalny duet Candice z Tobiasem i te uzupełniające klawisze idealnie gdzie być powinny. "The Raven Child" to najdłuższy utwór na płycie ze zmianami nastroju, zmianami tempa, epickimi melodiami. Nowymi i pozytywnymi dodatkami są tutaj bardowskie gitary akustyczne nasuwające skojarzenia z balladami Blind Guardian, oraz (a jakże) głos Hansiego Kurscha. Całkiem udany utwór. Brakuje mu sporo do monumentów typu "The Seven Angels", "The Scarecrow" czy "The Tower", ale najważniejsze, że nie wieje nudą co w przypadku tak długich utworów nie ma racji bytu. W końcowej, najszybszej części tej kompozycji można usłyszeć podobieństwa do "The Scarecrow" - fajne nawiązanie.

"Starlight" - nic odkrywczego, ot taki szybki, melodyjny, podlany klawiszowym lukrem utworek, przyjemny w odbiorze. Zdecydowanie najsłabszy na płycie jest "Invincible". Zawsze byłem fanem ballad Sammeta, ale ten kawałek jest płaski, pozbawiony jakichkolwiek emocji i nawet głos Geoffa Tate'a zbyt wiele tu nie pomaga. Pomaga natomiast w bardzo dobrym "Alchemy". Wyśmienity riff, kapitalna zwrotka balansująca pomiędzy spokojnym graniem, a kąsającymi gitarami, dobry refren. Można powiedzieć, że to najmroczniejszy utwór na płycie. Kolejny "The Piper at the Gates of Dawn" zaczyna się dziwnie, żeby nie powiedzieć dyskotekowo, ale dalej jest już wspaniale. Szybki, pozytywny, melodyjny metal w najlepszym wydaniu - myślę, że mamy hit albumu. Oprócz siebie Tobias upchał do tego utworu aż 5 wokalistów: śpiewających we wcześniejszych utworach Lande, Atkinsa, Tate'a, oraz dwóch, których jeszcze na tej płycie nie było: Boba Catleya i Erica Martina. Ten ostatni powinien czuć się najbardziej pokrzywdzony. Nie dość, że dostał zaledwie króciutki skrawek tekstu do zaśpiewania to jeszcze jego wokal wypada tu blado. Z całym szacunkiem dla zasłużonego śpiewaka jakim jest Eric, ale jak przy balladzie "What's lef of Me" można się było rozpływać, tak tutaj został upchany kompletnie na siłę. Kolejny utwór "Lavender" z pewnością nie spodoba się zagorzałym metalowcom, gdyż jest to Eurowizja w lepszym wydaniu. Dodajmy jeszcze, że na wokalu udziela się Bob Catley, a utwory pod niego pisane przeważnie są takie, że "wszyscy śpiewajmy i radujmy się". Ja uważam, że nie jest tak źle, a "Lavender" jest fajnym, lżejszym przerywnikiem między metalowymi wyjadaczami.

"Requiem for a Dream" - gościnnie na wokalu Michael Kiske i od razu wiemy jaka będzie konwencja utworu. Szybki power metal z koniecznym zastosowaniem podwójnej stopy oraz wysokich rejestrów w refrenie. I po raz kolejny zabieg ten wychodzi bardzo dobrze. Rzekłbym nawet że Michael prezentuje się lepiej niż na poprzednich albumach, a powodem tego zapewne jest dobry trening na koncertach z Helloween. Gdzieś w części instrumentalnej możemy posłuchać solo na basie co nie jest w Avantasii rzeczą codzienną. Zupełnie dla mnie niezrozumiałym zabiegiem jest umieszczenie jako ostatni utwór coveru Michaela Sembello "Maniac". Nie to, że nie lubię metalowego coverowania, zwłaszcza uwielbianego przeze mnie synthpopu z lat 80-tych. Ale raz, że nie pasuje to kompletnie do reszty płyty, niszczy klimat który stworzyły poprzednie utwory. Dwa - ten cover został po prostu odegrany, nie próbuje nadać utworowi swojej duszy. Oprócz Tobiasa zaśpiewał tu również Eric Martin. Poszło mu lepiej niż na "The Piper at the Gates of Dawn", ale czy covery też wchodzą w grę by móc powiedzieć, że na albumie gościnnie wystąpił wokalista Mr Big? Widocznie tak. No i fajnie by było gdyby na ten utwór nie wpadł żaden wykonawca z tej samej ligi - odsyłam do wersji Firewind. Chętni mogą posłuchać bonusowego "Heart", ale ostrzegam - bliżej temu utworowi do popu niż do metalu.

Szczerze? Jest dobrze. Rzekłbym nawet, że jest to najrówniejszy album od czasów "The Scarecrow". Tak właśnie. "Moonglow" mimo różnorodności swoich utworów jest bardzo spójny w przeciwieństwie chociażby do poprzedniego "Ghostlights". Pragnę zauważyć, że mamy 4 dłuższe utwory i prawie żaden nie owiewa nudą. W przeciwieństwie do "Babylon Vampyre's", który dla mnie jest największym koszmarem jaki ostatnio wyszedł spod palców Sammeta. Nie mamy również nudnych ślimaczków w stylu "The Haunting". No dobra, uczepiłem się "Ghostlights", ale nie chcę przez to wcale powiedzieć, że "Moonglow" bije swojego poprzednika na głowę. Muszę przyznać, że pod paroma względami najnowsze dzieło Avantasii jest gorsze. Po pierwsze - produkcja. Brzmienie instrumentów jest płaskie, mało selektywne, perkusja brzmi jak karton, a gitarom brakuje mięcha. Po drugie - mimo całkiem udanych utworów, brakuje tej świeżości co była na "Ghostlights". "Moonglow" jest raczej stonowany, bezpiecznie krąży po wydeptanych szlakach od czasu do czasu tylko z nich zbaczając. Nie wystarczy to, żeby słuchacz po ostatnim utworze zbierał szczękę z podłogi, ale żeby spędzić czas przy dobrym materiale, którego miło posłuchać już tak. Podsumowując, nie otrzymaliśmy płyty przełomowej w karierze Tobiasa, jednak myślę, że każdy fan zarówno tej metalowej, jak i rockowej twórczości znajdzie na niej coś dla siebie.

Mystery Of A Blood Red Rose:



Blackout / [ 27.03.2019 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Luko [ lukasz118@onet.eu ] 14-11-2023 | 17:22

Album lepszy niż poprzednik i Babylon według ciebie ale niższa ocena? Ciekawie..






Avantasia
Moonglow

Nuclear Blast Records - 2019 r.




6,5/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!