01. Soldiers Of Fortune
02. Resilient
03. Adventure Highway
04. The Drift
05. Desert Rose
06. Fireheart
07. Run Riot
08. Down To The Wire
09. Crystal Gold
10. Bloody Island



Rolf Kasparek to w niemieckim (i nie tylko przecież) heavy metalu postać znakomita. To co osiągnął i nagrał w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jest po prostu nie do zdarcia. Kilka pomników w dyskografii Running Wild każdy fan odnajdzie bez większego wysiłku. Z drugiej strony nasz sympatyczny i wielce utalentowany Rolf 'n' Roll niewątpliwie jest kłamczuszkiem. Pamiętacie jak nasz Kapitan kłamał w temacie perkusisty Angelo Sasso? Później zapowiadał, że już heavy metalu to on nie chce grać i założył zespół Toxic Taste. No i oczywiście elegancko oszwabił wszystkich w 2009 roku na "pożegnalnym" koncercie podczas Wacken Open Air. Jak widać troszkę tego się nazbierało. Dlaczego o tym wszystkim napisałem? Przekonacie się w podsumowaniu tej recenzji.

"Resilient" to już druga płyta po tym jak Running Wild oficjalnie (nie)zawinął do portu. Poprzednia "Shadowmaker" nie zrobiła w zasadzie na nikim wrażenia i została przyjęta bardzo chłodno. W takiej sytuacji nowe dziecko Rolfa mogło pogrążyć Running Wild w najbardziej podłej tawernie na wieki wieków. Jednak ten najczarniejszy scenariusz się nie spełnił... ale jednak szampanów nie otwieramy, rumu nie ruszamy, a fajerwerki nie zostały odpalone. No to przyjrzyjmy się dokładnie o co z tym "Resilient" chodzi.

Od razu słychać, że do tej płyty Rolf przyłożył się o wiele bardziej, niż do (napisanego na kolanie) "Shadowmaker". Muzyka nabrała wigoru, życia i pirackiego sznytu. Poprzedniej płyty nie byłem wstanie wysłuchać więcej razy niż było mi to potrzebne do recenzji. Uczciwie mówię, że od tamtej pory nie wróciłem do tego krążka. Z "Resilient" obcuję od dłuższego czasu i nie męczy mnie słuchanie tej muzyki. Czy za jakiś czas będę do niej wracał... hmm... pewności nie mam. Ale jakaś tam szansa na to jest. No dobrze bo widzę, że mam jakiś problem z przejściem do konkretów, wiec teraz już tylko o muzyce...

Nie dajcie się nabrać na to runningowe granie. Fakt, że wygląda to dosyć nieźle, ale to jest tylko wrażenie. Fasada. Szkielet bez wypełnienia. Zwrócić należy uwagę jak te wszystkie (no z jednym wyjątkiem - o tym będzie osobny akapit) kolejne numery są poskładane. Wymyślony na szybko dosyć banalny (przeważnie hard rockowy) riff, który niemiłosiernie ciągnie się przez cały utwór. Do tego całkiem przyzwoity zaśpiew Rolfa i mięciutki (milusi) refren. Żeby było "weselej" to dodatkowo te biedne riffki "więdną" w refrenach. Jednostajne tempo, niewiele zmian w obrębie poszczególnej kompozycji. I tak to niestety wygląda w każdym kolejnym kawałku. Do kroćset fur beczek... to ma być heavy metal z krwi i kości? Przecież utwory powinny skrzyć się od riffów, jakieś zmiany tempa byłyby mile widziane, perkusja powinna czarować nas swoją grą, a bas dudnić tuż obok niej. A co można powiedzieć o sekcji na "Resilient"? No są i tyle, kompletnie nic nie wnosząc do tej muzyki.

Można to sobie elegancko porównać. Wystarczy odpalić utwór tytułowy i porównać go do innego tytułowego. Niech to będzie np. "Masquerade", albo "Death Or Glory", bo do wcześniejszych płyt to nie mam serca nawet wracać. I co... bida Panie, bida. Niestety taka jest ta płyta. Pozbawiona serca i wnętrzności. Taka elegancko przypudrowana wydmuszka. No ale co się dziwić jak obecny Running Wild to Rolf i gitarzysta Peter Jordan (też udzielił się w Toxic Taste). Jednym słowem Kasparek z koleżką poplumkali sobie i nagrali kolejną płytę. Prawda jest taka, iż takie samodzielne nagrywanie albumów to zadanie dla nielicznych muzyków, obdarzonych sporą muzyczną fantazją (Jeff Waters, czy Devin Townsend). Rolf takiej obecnie nie ma i nagrywa to co nagrywa. Toż już więcej serca do pirackiego grania zaprezentowali "kopiści" z zespołu Blazon Stone.

Wspomniałem wcześniej o jednym wyjątku na tej płycie. Mowa oczywiście o kompozycji "Bloody Island". Zamykający ten album epic nieźle miesza w głowach. Bo po czterdziestu minutach przeciętnego grania Rolf znienacka zaserwował całkiem dobrego i momentami porywającego dziesięciominutowego kolosa. Okazuje się, że są pomysły na kompozycję, można coś pokombinować, zagrać niebanalnie... echh... a wystarczyło więcej takich numerów napisać i byłoby bardzo przyjemnie. Fakt, że "Bloody Island" to nie poziom np. "Treasure Island" ale i tak wrażenie jest piorunujące.

Czas na podsumowanie. Obiecałem wrócić do wątku ze wstępu, więc wracamy do Rolfa Kłamczuszka. Tak jak bajerował nas w latach poprzednich, tak i na "Resilient" próbuje nas nabrać, że heavy metal płynie w jego krwi i dalej gustuje w rumie. Nie dajmy się nabrać, bo tak nie jest. To jest bardzo wymęczona płyta, na której pomysłów tak naprawdę starczyło na jeden (w miarę świetny) numer. Reszta niestety odstaje. Cały materiał na pewno jest na o wiele wyższym poziomie niż poprzednia płyta. Jednak do zachwytów mi daleko, bo "Resilient" to przeciętna płyta. A ja od tego zespołu oczekuję o wiele więcej.

Piotr "gumbyy" Legieć / [ 03.02.2014 ]







Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =








Running Wild
Resilient

SPV GmbH - 2013 r.




4/10




© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!